czwartek, 27 lutego 2014

Liebster Award

Witamy Wielce Szanownych Czytelników
Na wstępie naszej wypowiedzi chciałybyśmy wyrazić naszą wdzięczność Setsu Asakura, gdyż osoba ta była tak wielkoduszna i nominowała nas do znamienitej gry, o nazwie Liebster Award. Dziękujemy i przesyłamy pozdrowienia.
Pewnie wielu z Was, w Swej wielkiej mądrości, wie już o czym mowa, ale dla niewtajemniczonych zamieszczamy krótkie wyjaśnienie:
 Liebster Award
„Nominacja do Liebster Award jest
otrzymywana od innego blogera w
ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o
mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób
(informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

W takim razie, bez dłuższych przeciągań zapraszamy do zapoznania się z naszymi wypowiedziami

1. Skąd pomysł na prowadzenie bloga?
Tenshi: A więc to było tak... Pewnego słonecznego dnia ChiuLan oznajmiła mi: "Tenshi, załóżmy bloga!" A ja na to: "Dobra, ale o czym on będzie?" Na co entuzjazm mojej przyjaciółki trochę przygasł. Aż zauważyłyśmy, że po każdym obejrzanym anime, każdej przeczytanej mandze wymieniamy się opiniami, nie tylko dotyczącymi tego, "jaki ten bish jest mrraśny" ;)
ChiuLan: Tak jak mieliście przyjemność przeczytać wyżej, cały pomysł na bloga był mój ^^ Tak, jak napisała Tenshi, czego byśmy nie obejrzały/przeczytały, zawsze kilka godzin spędzałyśmy na dyskutowaniu o tym. A, że lubimy też, prócz chwalenia, krytykować, założenie bloga było idealnym wyjściem. Bo pamiętajcie, trzeba wykorzystać każdą okazję, żeby popisać o przystojniakach :3 

2. Grasz na jakimś instrumencie?
ChiuLan: Na łyżkach. No i okazjonalnie też na pałeczkach.
Tenshi: Moja skromna osoba, oczywiście, nie jest w stanie przebić ChiuLan. Ze wstydem przyznam, że na skrzypcach ;)

3. Jak oceniasz swoją kreatywność w skali 1-5?
ChiuLan: Eh, wypadłam ze skali... >.< 15, a przy dobrych wiatrach (szczególnie w kościele), nawet więcej. Ale nie, serio, Tenshi potwierdzi. 
Tenshi: Tak więc, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko potwierdzić... No to ja, hmmm, niech będzie 10 :D

4. W której ławce w klasie siedzisz? 
ChiuLan/Tenshi: To pytanie było ogromnym błędem, ale sama chciałaś... W takim razie zacznijmy, rozsiądźcie się wygodnie. W sali od polskiego zajmujemy ostatnią ławkę, po prawej stronie; w sali chemicznej jest to przedostania ławka po prawej; w klasie geograficznej los pokarał nas pierwszą ławką, zaraz pod nosem nauczycielki; in english classroom siedzimy bliźniaczo do chemicznej; następna jest sala do niemieckiego, gdzie zajmujemy pierwszą ławkę w środkowej kolumnie; fizyczna zgapiła od chemicznej i angielskiej; historyczna również nie była oryginalna; natomiast w biologicznej siedzimy, uwaga, nie w przedostatniej, ale w ostatniej! ;)

5. Na jakie strony internetowe przeważnie wchodzisz?
ChiuLan/Tenshi: facebook, nyanyan, centrum-mangi, animeon, tumblr...
Blogi, które odwiedzamy najczęściej: 
Tenshi: Oczywiście. Śniadanie spożywam równo o 7, a jeśli nie zdążę na ten czas przyrządzić posiłku, to po prostu nie jem. Drugie śniadanie jem w czasie czwartej przerwy, po szkole (około godziny 14) mamy z ChiuLan wspólny wypad na Borseto. Obiad spożywam o godzinie 17, jeśli chodzi o podwieczorek, to jestem szalona i zjadam go, kiedy mam na to ochotę, ale oczywiście, jeśli mowa o kolacji, to porządek musi być- jem ją o 21.
ChiuLan: Nie. Jem, kiedy mi się zachce.

7. Ulubiona piosenka?
ChiuLan: Nie potrafię wybrać jednej, to pytanie jest niewłaściwe. Jest wiele piosenek, których mogę słuchać na okrągło ^^
Tenshi: Muszę się zgodzić z ChiuLan, wybranie jednej jest po prostu niemożliwe (nie, ChiuLan, nie jesteś autorytetem ;)

8. Kolekcjonujesz coś?
ChiuLan/Tenshi: MANGI!!!

9. Grasz w gry?
ChiuLan/Tenshi: Jasne, lubimy się zabawić ;3 

10. Ulubione danie?
Tenshi: Nie mam.
ChiuLan: Nie. Ale lubię ryż.

11.Jakiej piosenki najbardziej nienawidzisz?
Tenshi: Tak na szybko potrafię wymienić tylko: My Słowianie, Ona tańczy dla mnie, Biegnijmy i tej całej Honoraty, Honey, czy jak jej tam...
ChiuLan: Piosenek nie wymienię, ale twórców owszem. Pitbull, gościu jest okropny. No i jeszcze Ewa Farna, Ewelina Lisowska. Kesha....mogłabym tak wymieniać i wymieniać. 
Tenshi: O, muszę się zgodzić w kwestii Pitbulla, no i może jeszcze przesławny JB...


Nominowane blogi:

Pytania:
  1. Jak zaczęła się Twoja przygoda z m&a, Japonią, Azją, etc.etc.?
  2. Czy byłeś/łaś już na konwencie? Jeśli tak, to jak wspominasz swój pierwszy konwent?
  3. Ulubiony gatunek? Dlaczego?
  4. Co sądzisz o kinie azjatyckim?
  5. Jeśli byłbyś/byłabyś postacią z anime jak byś wyglądał/a i jaki byłby Twój charakter?
  6. Wolisz złych czy dobrych bohaterów?
  7. Jakiej postaci najchętniej byś zrobił/a cosplay?
  8. O jakiej serii chciałbyś/chciałabyś zapomnieć, tylko po to, aby przeczytać lub obejrzeć ją jeszcze raz?
  9. Jakich bohaterów z chęcią skróciłbyś/skróciłabyś o głowę? Możesz wybrać 3.
  10. Jaki masz stosunek do kpopu/jpopu/jrocka?
  11. Jakiej postaci z chęcią użyczyłbyś/użyczyłabyś głosu jako seiyū?
Dziękujemy za uwagę, mamy nadzieje, że się podobało i zapraszamy do wspólnej zabawy! ^^









niedziela, 16 lutego 2014

Niesłusznie skazany na śmierć detektyw wraca na Ziemię, czyli "The Innocent"


Tytuł oryginalny: The Innocent
Autorzy:
* pomysł: Avi Arad
* scenariusz: Junichi Fujisaku
* rysunki: Ko Yasung
Wydawnictwo PL: Studio JG
Rok wydania:
* oryginalne: 2010
* polskie: 2011
Gatunki: Kryminał , Fantasy, Dramat
Ilość tomów: 1

Kiedy Ash J. Wright budzi się w obcym miejscu, witany przez istotę o ciężkiej do zidentyfikowania płci, która oznajmia mu, że nie żyje, jego jedyną reakcją jest obojętne "Aha". Ku swojemu zdziwieniu, nie wylądował on w piekle. Niestety, jego dusza, z racji zbyt wielu "nieczystości", raczej nie nadaje się do powtórnego użytku. Ale Ash został wysłany na krzesło elektryczne niesłusznie - po prostu zadarł z niewłaściwymi ludźmi. Więc co postanawia zrobić z tym fantem Rada Aniołów? Ano, postanawia wysłać go z powrotem na Ziemię, aby pomagał niewinnym. Jeśli nasz bohater będzie posłusznie wypełniał swoje zadanie, jego dusza zostanie oczyszczona i dostanie on szansę na ponowne życie. Ale to wszystko nie jest wcale takie proste, na jakie wygląda, bowiem z Asha jest niezłe ziółko i nie zamierza tak łatwo przepuścić okazji, aby zemścić się na człowieku odpowiedzialnym za jego śmierć. Na własnej skórze przekonuje się o tym jego opiekun, anioł o jakże oryginalnym imieniu Angel.

I tak wygląda fabuła The Innocent. Nie uświadczymy tutaj jakichś wybitnie oryginalnych pomysłów ani też ta manga nie odmieni w jakiś sposób naszego życia. Mimo to, nikt nie powinien się przy niej nudzić. Muszę powiedzieć, że tomik czyta się bardzo szybko. Akcja gna jak szalona, nie dając czytelnikowi ani chwili wytchnienia. Jest to jednocześnie i plusem, i (chyba największym) minusem. Po przeczytaniu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszystko wydarzyło się zbyt szybko i nie odpowiedziano na parę pytań. Niestety, manga już od początku była zaplanowana jako jednotomówka, a szkoda, bo gdyby ta historia została rozciągnięta na chociaż dwa tomy, myślę, że wyszłoby jej to na dobre. No, ale oczywiście mangi nie czyta się źle. Wręcz przeciwnie, tak jak wspomniałam wyżej, nie ma miejsca na nudę. Co więcej, czytając ma się wrażenie, jakby oglądało się porządny film rozrywkowy.
Może jeszcze tylko dodam, że bardzo spodobało mi się, że postać Asha jest stworzona z "popiołu". Dawało to bardzo fajny efekt.

Tak naprawdę nie mamy szansy, aby bliżej poznać bohaterów i relacje między nimi. Muszę stwierdzić, że
większość z nich jest dość schematyczna. Główny bohater, czyli taki twardziel, którego przed zemstą nie zdołała powstrzymać nawet jego własna śmierć. Wszystko robi "po swojemu" i nic go nie obchodzi, bo jest zdeterminowany, aby osiągnąć swój cel. Zupełnie nie przejmuje się tym, że nie żyje, byle tylko miał przy sobie paczkę fajek i już jest dobrze. Ash jest głównym bohaterem stworzonym do natychmiastowego polubienia i tak właśnie na mnie zadziałał. Tylko jedna rzecz mnie w nim denerwowała, a mianowicie ciągłe powtarzanie, że zrobi to "po swojemu". Ok, to było fajne, ale po dziesiątym powtórzeniu traciło na uroku.
Angel, (którego na początku wzięłam za kobietę, nie dajcie się zwieść!) byłby dość interesującą postacią, gdyby poświęcić mu trochę więcej czasu. A tak, tylko krzyczy na Asha, który nic sobie z tego nie robi, zachwyca się jego supermocami ("Przecież nikt nie byłby w stanie tak szybko opanować tej umiejętności!") i sporadycznie wspomina swoją dramatyczną przeszłość, o której i tak nic się nie dowiemy.Szkoda...
Dalej mamy złego mafioza, Flame'a, na którym chce się zemścić Ash. Jego postać jest w sumie mało interesująca, ot czarny charakter, który jest BARDZO ZŁY. Ciekawszym bohaterem byłby jego ochroniarz, Whirl. Przystojny i w garniturze, a tak naprawdę psychol jakich mało. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, dlaczego jako jedyny jest w stanie zobaczyć Asha. Może gdyby manga była dłuższa... Ale nieważne, Whirl jest niestety postacią jedynie irytującą, a to za sprawą powtarzanego przez niego w kółko testu: "Pobawimy się?" Ja nie mogę...
Do tego dochodzi rodzeństwo Jones, którym ma pomagać Ash; oraz Rain, pani adwokat, która przyczyniła się do jego śmierci. Ale mnie ta baba denerwowała, poważnie. Mimo to, i tak razem z Jonesami stanowi raczej tło dla głównego bohatera i jego zemsty.

Strona wizualna prezentuje się bardzo dobrze. Zacznę od okładki, która mnie wprost zachwyciła. Jedyne do czego się doczepię, to usta Asha, które wyglądają dość nieestetycznie. Oprócz tego, czarne tło i jasna, ale jednocześnie bardzo szara postać Asha, sprawiają, że jest naprawdę klimatyczna. Co do kreski, to bardzo mi się podoba.The Innocent jest bardzo ładnie narysowany, zwłaszcza postacie (no może z wyjątkiem Angela, który jest tak patykowaty, że sprawia wrażenie, że mógłby się złamać przy najlżejszym powiewie wiatru). I w tym miejscu muszę pochwalić sceny walk, które są bardzo dynamiczne i nie zlewają się, ale są przejrzyste.

Podsumowując, jeśli macie wolny wieczór i chcielibyście go poświęcić na zapoznanie się z historią pełną akcji, czysto rozrywkową, ale nie wybitną, to The Innocent sprawdzi się w tej roli. Osobiście przeczytałam dwa razy i mimo wad, mogę go Wam polecić jako coś niezobowiązującego, acz przyjemnego.

piątek, 14 lutego 2014

Boys Over Flowers


Tytuł: Boys Over Flowers  
Tytuły alternatywne: Boys Before Flowers
Kkotboda namja
꽃보다 남자 
Gatunek: Romans, Dramat, Komedia
Kraj produkcji: Korea Południowa
Rok produkcji: 2009
Czas trwania: 25x1 godz. 10 min.



W każdym społeczeństwie występuje podział na klasy społeczne. Przedstawia się on różnie, ale uniwersalnym i najczęściej spotykanym jest podział na klasę wyższą, średnią i niższą. Do wyższej zaliczymy wszystkich właścicieli dobrze prosperujących, międzynarodowych firm, osoby znane i rozpoznawalne, w skrócie najbogatszą śmietankę w towarzystwie. Klasa średnia to osoby z dobrym wykształceniem, posiadający własne, małe firmy lub normalni pracownicy. No i klasa najniższa, czyli pracownicy fizyczni i bezrobotni. Jak dobrze wiemy rzadko spotykane jest zjawisko, kiedy to osoby o różnym statusie "mieszają" się ze sobą, chociaż jest to coraz częstsze. O ile łatwym jest stracenie pozycji i spadek w klasyfikacji, o tyle podwyższenie wizerunku bywa czasem wręcz czynem niemożliwym. Jan Di jest zwykłą licealistką jakich wielu. Jej rodzina prowadzi małą pralnię, dzięki której udaje im się wiązać koniec z końcem. Podczas pomagania rodzicom, dziewczyna trafia na elitarny uniwersytet ShinHwa, gdzie ma dostarczyć pranie. Z powodu pewnego incydentu Jan Di zaczyna (wbrew własnej woli) uczęszczać do tamtejszego liceum. A nie jest to błaha sprawa, ponieważ do tej placówki mogą się dostać tylko osoby bogate i z wpływami, a i tak często im się to nie udaje. W tej szkole pełnej bogaczy, Jan Di nie czuje się swobodnie, a prócz tego (nie)świadomie rozpoczyna wojnę z elitą elity, wszystkim znanym F4. Jak z nazwy wynika jest to zbiór czterech chłopców, dla mnie jeszcze nie mężczyzn, rządzących nie tylko w szkole, ale i na salonach. Są przystojni, charyzmatyczni, utalentowani i niebezpieczni. A Jan Di zadziera z ich przywódcą - Joon Pyo. Po wielu kłótniach i pojedynkach w ich relacje zaczyna wkradać się coś więcej prócz zniechęcenia, Bo przecież, jak to się mówi, nienawiść idzie w parze z miłością. 

Wszyscy, którzy już jakiś czas interesują się dramami koreańskimi, czy ogólnie azjatyckimi, z pewnością słyszeli o tymże serialu, a jeśli nie o nim to o jego japońskim odpowiedniku. Dlatego pisząc tę recenzję zakładam, że pewne opinie o BOF'ie znacie, a jeśli czytają osoby w ogóle nie w temacie - tym lepiej. Po opisie może się wydawać, że mamy do czynienia z czymś tandetnym, z tematem, o którym powstało już wiele seriali, filmów, książek... I nie ukrywajmy, że tak jest. Fabuła nie odznacza się specjalną oryginalnością, z początku trudno o szok przy oglądaniu. Ale dla mnie Boys Over Flowers posiada pewien czar, dzięki, któremu zyskał duże grono fanów. Ale jak dobrze wiemy nie może się podobać wszystkim. Drama posiada tę unikalne cechę, że albo się w niej zakochujemy, albo nienawidzimy i mieszamy z błotem. Ja należę do tych pierwszych, BOF w pełni podbił moje serce i podczas oglądania byłam w pełni ślepa na większość wad, których wcale nie było tak mało. Kiedy euforia po obejrzeniu ostatniego odcinka opadła, mogłam spojrzeć na serial racjonalnym okiem recenzentki. Kierując się starą zasadą, najpierw zacznę od wad. Pierwszą jest to o czym już wspominałam, czyli dość duża przewidywalność. Wielkich zawałów serca tu nie uświadczycie, ale nie jest tak źle, ale o tym później. Kolejna to nierealistyczność wielu relacji, wyborów czy po prostu absurd sytuacji. Ja wiem, wiem, że to jest romans, dlatego patrzę na to jednym (przymkniętym) okiem, ale nadal uderza mnie ta bajkowość w niektórych momentach. No i kończąc wytykanie palcem, wiele osób zwracało uwagę na grę aktorską na niskim poziomie. Nie wszystkich, oczywiście, w większości aktorzy spisali się znakomicie, co pozwalało uwierzyć (mimo poprzedniej wady), że takie osoby mogłyby żyć obok nas. Gdyby nie to, że piszę recenzję to nawet bym o tym nie wspominała, bo mnie to w ogóle nie przeszkadzało i przy głębszym opisywaniu aktorów będę Go bronić, ale jest jeden aktor, który jest wyjątkowo krytykowany za swoją "sztywną" grę. I według mnie to tyle, o najważniejszych rysach napisałam, reszta, o ile istnieje, jest tak mała lub nieistotna, że nie wpływa na oglądanie. I mimo wypisania tylu wad, ta recenzja nadal ma mieć pozytywny wydźwięk. Teoretycznie mogłabym powymyślać kilka, czy kilkanaście plusów, ale według mnie nie ma to większego sensu. A dlaczego? Bo musiałabym wypisywać wszystko to czego można się spodziewać po koreańskiej dramie, przystojni aktorzy (oj tak), dobry romans etc.etc. Dlatego napomknę o czymś niezwykłym co przytrafiło mi się podczas oglądania. Były odcinki na których pierwszej połowie chichotałam pod nosem, powstrzymując wybuch śmiechu, żeby dwadzieścia minut później stawały mi łzy w oczach. Także jedyna zaleta jaką wymienię, oprócz przystojniaków, jest taka, że mimo wszystko podczas oglądania wczuwamy się w postaci i przeżywamy wszystko z nimi, co skutkuje dużą dawką skrajnych emocji, przynajmniej w moim przypadku.

Geum Jan Di (Koo Hye Sun)

Główną bohaterką Boys Before Flowers jest Geum Jan Di, którą z pewną śmiałością mogę nazwać osobą przeciętną. Chodzi do zwykłego liceum, jej rodzina do bogatych nie należy, a ona sama pracuje dorywczo, żeby jeszcze im pomóc spłacać co większe rachunki. Jan Di jednak jest bardzo ambitna i do tego uzdolniona, odznacza się niezwykłą szczerością i życzliwością, chociaż jeśli ktoś zadrze z nią, a tym bardziej jej bliskimi jest nie do pokonania. To osoba praktyczna, wie jak się żyje naprawdę i nie patrzy na świat przez "różowe okulary". To sprawia, że Jan Di jest postacią, którą naprawdę da się polubić, ma charakterek i nie jest nijaka, gdybym miała ją porównywać do bohaterek różnego typu romansów (nie tylko tych azjatyckich) z pewnością w czasie, kiedy piszę tą recenzję, powiedziałabym, że jest moją ulubioną. Geum Jan Di jest grana przez Koo Hye Sun, którą zobaczyć możemy też w Nonstop 5 i Balladof Seo Dong, ponadto zagrała małą rólkę w amerykańskim filmie August Rush (Cudowne Dziecko). 
Goo Joon Pyo (Lee Min Ho)
Teraz czas na opisanie sławnego F4. Zacznijmy, więc od lidera czyli Goo Joon Pyo. Jest on typowym dzieciakiem z dobrego domu, bogaty, rozpieszczony i wywyższający się ponad wszystkich. Joon Pyo jest przyszłym prezesem rodzinnej firmy Shinhwa i, jak można się domyślić, właścicielem liceum do którego uczęszczają nasi bohaterowie. Młodzieniec od początku, kiedy poznał Jan Di, pałał do niej nienawiścią. Na przeróżne sposoby starał się uprzykrzyć jej życie i doprowadzić dziewczynę do stanu depresji. Jednak, kiedy mu się to nie udaje zaczyna czuć do Jan Di coś więcej niż niechęć, zaczyna go ona w pewien sposób fascynować. Muszę się przyznać, że na początku jedyne co polubiłam w Joon Pyo to jego wygląd, nic poza tym. Jego postać mnie odrzucała, ale w trakcie dramy widzimy jego przemianę, a raczej to jak pokazuje jaki jest naprawdę. I ostatecznie został on jedną z moich najulubieńszych postaci. Goo Joon Pyo grany jest przez bardzo znanego już Lee Min Ho, którego kariera przyspieszyła po zagraniu właśnie w tejże dramie. Jego gra bardzo mi się spodobała, dlatego jestem pewna, że jeszcze nie jeden raz będziecie mogli przeczytać recenzję dramy w której gra.
Joon Ji Hoo (Kim Hyun Joong)
Kolejny przystojniak do opisania jest chyba moim ulubionym bohaterem BOF'u. Mowa tu o Yoon Ji Hoo, granego przez Kim Hyun Joong'a, znanego z Playful Kiss, ale przede wszystkim ze swojego zespołu SS501 (o którym będzie mowa również później) i kariery wokalisty. Jest to właśnie ten aktor o którym możecie usłyszeć wiele negatywnych opinii, szczególnie o roli w tej dramie. Ale za nim o umiejętnościach aktorskich... Ji Hoo to w F4 typ "tajemniczego", jest skryty, niewiele mówi, to on zawsze jest najspokojniejszy w grupie, ale nawet on traci panowanie nad sobą w niektórych momentach. Ji Hoo gra na skrzypcach i właśnie z tym wiążę swoją przyszłość. O rzeczy tak błahe jak pieniądze nie musi się martwić, tak jak całe F4 jest niezwykle bogaty, co zawdzięcza swoim rodzicom, którzy niestety odeszli. Właśnie na niego w pierwszej kolejności uwagę zwróciła Jan Di i to jego pierwszego polubiła i mu zaufała. Mimo młodego wieku, Ji Hoo ma za sobą trudną przeszłość, którą z czasem poznajemy. To teraz ta nieprzyjemna część, w pewnym sensie muszę się zgodzić z tym, że umiejętności aktorskie, które pokazał Hyun Joong, w tej dramie nie powalają, ale nigdy nie powiem, że jego gra była poniżej przeciętnej. Owszem, w niektórych sytuacjach może i nie pokazywał emocji tak bardzo jak niektórzy, ale dla mnie nie było to wielkim minusem. Mimo wszystko jego postać wymagała takich zabiegów, Ji Hoo nie był wylewny i wiele przeżył. Dlatego Yoon Ji Hoo pozostaje moim ulubionym bohaterem. 
(od lewej) So Yi Jung, Song Woo Bin
I czas na ostatnią dwójkę, czyli naszych Uwodzicieli i Łamaczy Kobiecych Serc. Pierwszy z nich So Yi Jung, grany przez Kim Bum'a (Gosa, Sa-i-ko-mae-teu-ri) jest duszą artysty, tworzy z gliny. Wspomniałam, że niezłe z niego ziółko, ale jego również bardzo polubiłam. Z czasem dowiadujemy się, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej i poznajemy inną stronę jego osobowości. No i najwyższy czas na najbardziej szalonego z całej czwórki, Song Woo Bin (Kim Joon, Kimi no Kioku wo Boku ni Kudasai). Postać, która zawsze rozładuje napięcie, ale też bez względu na wszystko pomoże przyjaciołom, nawet narażając reputację i życie. Woo Bin pomimo całej spontaniczności, zawsze zachowuje zimną krew. Jego chyba nie da się nie polubić.
Chu Ga Eul
Ostatnią postacią, którą opiszę będzie przyjaciółka Jan Di, Chu Ga Eul, grana przez Kim So Eun (Peullai, daedi, Gam-gyeog-si-dae). Ga Eul pracuje razem z Jan Di, zawsze ją wspiera i w końcu dołącza do paczki głównych bohaterów. Jest to urocza dziewczyna, która nie ma szczęścia w miłości. W końcowych odcinkach jest jej coraz więcej, dlatego mamy okazję bliżej poznać jej charakter. Ga Eul jest postacią, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie. 
Oczywiście to nie są wszyscy bohaterowie, a zaledwie ich ułamek. Reszta nie jest oczywiście mniej wyrazista lub ważna, ale uznałam, że opisanie głównych bohaterów jest priorytetem, a jeśli ktoś zdecyduje się obejrzeć Boys Over Flowers z radością będzie sam poznawał nowe postacie, o których opinie trzeba wyrobić sobie samemu. I pamiętajcie, tutaj nigdy nie wiadomo kto jaki jest naprawdę, dlatego nie oceniajcie pochopnie.

Jak w każdej dramie, w muzyce przeważa kpop (dla niedoinformowanych kpop=koreański pop). Chociaż przeważa, to złe słowo, ja tam słyszałam tylko kpop, chociaż to może być moje osobiste spaczenie. W każdym razie mamy kilka, dokładnie chyba 3 piosenki, które w kółko się powtarzają przez całą serię. Są one w różnym rytmie, dlatego zawsze ton muzyki dopasowany jest do sytuacji, którą widzimy na ekranie. Ma być smutno? Się robi. Wesoło? Ależ nie ma problemu. I mimo, że piosenki są przyjemne  (no chyba, że się kpopu nie trawi, Tenshi pozdrawiam) i wpadają w ucho, niektórym mogą się naprawdę "przejeść". Ja co prawda tego nie doświadczyłam z bardzo prostego powodu, dwie z tych trzech piosenek były w wykonaniu jednego z moich ulubionych zespołów, dlatego ja jestem w nich zakochana, a one same idealnie oddają klimat dramy. Piosenki o których piszę są dorobkiem zespołu SS501, w których usłyszymy głos Ji Hoo - Making A Lover , Because I'm Stupid . I ostatnia piosenka, śpiewana przez T-Max Paradise, która również bardzo przypadła mi do gustu . Ostatecznie muzyka jest bardzo dobra, nie dla każdego, ale jak wspomniałam, jest bardzo dobrze dobrana i po prostu słucha się jej z przyjemnością.

Pewnie niektórzy od razu przewiną do tego momentu, tak więc krótkie słowo podsumowania. Boys Over Flowers jest dla mnie pozycją obowiązkową wśród nowszych, koreańskich dram. Nie twierdzę, że jest ponadczasowym arcydziełem bo to byłoby  mocne niedomówienie, ale z pewnością jest bardzo dobre. Boys Before Flowers oglądałam z przyjemnością i nie żałuje ani sekundy, którą poświęciłam na ten seans. Dlatego nie przedłużając polecam wszystkim gorąco. Bo w końcu ocena jaką drama ma na różnego typu portalach nie wzięła się z niczego, prawda?

F4


wtorek, 11 lutego 2014

Co za dużo, to niezdrowo... "Zero no Tsukaima ~Princess no Rondo~" oraz "Zero no Tsukaima F"



Tytuł oryginalny: Zero no Tsukaima ~Princess no Rondo~, Zero no Tsukaima F
Tytuł alternatywny: Familiar of Zero: Princess of Rondo, Familiar of Zero F
Gatunki: Fantasy, Komedia, Romans, Przygodowe
Rok produkcji: 2008, 2012
Ilość odcinków: 13, 12

!UWAGA! MOGĄ POJAWIĆ SIĘ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNICH SEZONÓW

Konflikt zbrojny królestw Tristein i Albionu zakończył się i nastał pokój. No, ale przecież to nie byłaby seria przygodowa, gdyby bohaterowie nie mieli z kim walczyć. Tak więc, pojawia się nowy przeciwnik, który do słabych nie należy. Na domiar złego dzieje się coś bardzo niedobrego - z ręki Saito znika runa Gandalfra. Myślę, że nie muszę tego tłumaczyć tym, co oglądali. W praktyce chłopak po prostu przestaje być chowańcem Louise, a co za tym idzie traci swoje moce i nie jest w stanie chronić swojej już-nie-pani. Starając się choć trochę zrozumieć to, co zaszło, nasi bohaterowie wyruszają na misję, której celem jest odnalezienie elfki, Tiffanii, która uratowała śmiertelnie rannego Saito pod koniec drugiego sezonu.

Doszłam do wniosku, że skoro już zaczęłam, to doprowadzę tę serię do końca i zrecenzuję wszystkie sezony. Jezusie, czego ja się podjęłam? No, ale nic, przecież nikt mi nie kazał. A teraz pojawia się pytanie, czemu nie chcę już oglądać anime, które tak chwaliłam w poprzednich recenzjach? Powód jest prosty: Zero no Tsukaima się wypaliło. Trzeci sezon był po prostu tak kiepski, że aż brak mi słów. Fabuła... Przepraszam, jaka fabuła?! Dobrze zaczęto w pierwszych dwóch odcinkach, ale później było już tylko gorzej. Twórcy przyjęli zasadę: "Nie wiadomo co wsadzić do odcinka? No to, wprowadźmy kolejną dziewczynę z wielkimi piersiami, niech harem wokół głównego bohatera się rozrasta, co tam fabuła". Ehhh...
To co mi się podobało w poprzednim sezonie to wprowadzenie pewnej ilości dramatyzmu. Tutaj tego nie było, mało tego historia pewnej osoby, która była idealnie zakończona w drugim sezonie, została wywleczona i obdarta z prawie całego uroku. No nie, ja rozumiem, że komedia i w ogóle, ale takich rzeczy się po prostu nie robi, pewne wątki powinny pozostać zakończone. Również tak długo wyczekiwana przeze mnie historia Tabithy delikatnie mnie rozczarowała. Nie wiem, czy to przez to, że miała za mało czasu, czy przez jakiś inny czynnik, ale odniosłam wrażenie, że mogła być dużo lepsza. Ale przecież fanserwis jest ważniejszy...

Szczerze liczyłam na to, że czwarty sezon okaże się lepszy. Niestety, me nadzieje okazały się płonne. Naprawdę nie wiem jak przez to przebrnęłam. Jeżeli chodzi o fabułę, to najpierw było dokończenie wątku Złego Pana z trzeciego sezonu, potem historia z elfami, a ostatnie odcinki to w ogóle jakaś abstrakcja i w dalszym ciągu nie mam pojęcia, o co tam chodziło. Absurd goni absurd, a na pierwszym planie to samo co w poprzednim sezonie, czyli biusty, biusty i jeszcze więcej biustów (między innymi dlatego jest jedna recenzja dla dwóch sezonów - po prostu, żebym nie musiała się powtarzać).

Jeżeli chodzi o humor, to już tak nie śmieszy. Oczywiście nie siedziałam przez te dwa sezony z grobową miną, ale no cóż "ale to już było". No i ten nieszczęsny fanserwis, którego było tyle ile w poprzednich sezonach razem wziętych i jeszcze trochę, a który był w dodatku tak nachalny i w złym smaku, że po raz pierwszy przy całej tej serii zadałam sobie pytanie: "Co ja do ciężkiej cholery właśnie oglądam?"

Z nowych bohaterów dochodzi wspomniana wyżej Tiffania, ale tak naprawdę, w niej samej nie ma nic ważnego dla fabuły oprócz jej biustu. Jest jeszcze siostra Tabithy, Irukuku, która z kolei biega nago...
Zły Pan był bardzo zły i w sumie tyle. Pojawił się jeszcze Pan Elf (przepraszam, ale nie pamiętam jego imienia), który mógł być bardzo ciekawą postacią, o ile dostałby więcej czasu antenowego.
Jeśli natomiast chodzi o starych bohaterów, to w pewnym momencie zaczęłam bardzo współczuć Louise. Chociaż oczywiście w dalszym ciągu się wydzierała i była lekko irytująca. A to wszystko, oczywiście, za sprawą naszego wspaniałego głównego bohatera. Zwłaszcza dobrze w pamięć zapadła mi pewna sytuacja, kiedy Saito naprawdę nie mógł zrozumieć, czemu ta Louise nie może mu zaufać. A było to zaraz po tym jak zobaczyła go obmacującego inną dziewczynę... Jeśli wszyscy faceci tacy są, to ja już chyba wolę zostać starą panną z kotami.
O takiej Siescie to już nawet nie będę wspominać. Żałuję, że moje modlitwy o jej śmierć nie zostały wysłuchane.
A im dalej, tym gorzej. Czwarty sezon, również pod tym względem jest totalną porażką. Saito... Nie, może już nie będę o nim pisać, co? Jego związek z Louise to nonsens, a zakończenie wątku romantycznego to po prostu żart. A te wszystkie dziewczyny, które nie myślą o niczym innym, tylko o nim... Żałosne. Zwłaszcza w tym miejscu nie mogę przeboleć Tabithy, którą lubiłam przez całą serię. W czwartym sezonie okropnie irytowała.
Z nowych bohaterów doszedł Papież, który miał być w zamierzeniu mądrą i szlachetną postacią, ale coś nie wyszło. Zakończyło się to po prostu nonsensem. Była jeszcze jakaś grupka dziwaków, którym nie wiadomo,  o co chodziło... Dość sympatyczną parkę stanowiły elfy. Owszem, ich wątek był totalnym
absurdem, ale sami w sobie byli do polubienia. Nawet parę razy pojawił się Pan Elf i coś mogłoby z tej postaci być, no ale nie było.

Graficznie jest tak, jak było, czyli w porządku, ale szału nie ma. Natomiast, jeżeli chodzi o czwarty sezon to widać wyraźną poprawę grafiki.
Jeszcze tylko powiem, że się zawiodłam (i pewnie nie tylko ja), bo tu nadchodzi zakończenie, taka ważna chwila, a tam co? Brak dresiku! Przez cały czas wyjściowy dresik towarzyszył naszemu bohaterowi: i w szkole, i na bitwach, i na balach, i wszędzie! A na końcu Saito po prostu się go wyrzekł. No brak mi słów.
Jeśli chodzi o muzykę, to jest dobrze. Wszystko jest ładnie dopasowane. Openingi i endingi, w moim odczuciu, są takie sobie, ale mogą się podobać.

Podsumowując, proszę, nie oglądajcie Zero no Tsukaima ~Princess no Rondo~ ani tym bardziej Zero no Tsukaima F. Zwyczajnie tego nie róbcie, bo to Wam zepsuje opinię o całości, tak jak mnie. No chyba, że jesteście wielkimi fanami, to wtedy... Nie, wtedy też nie oglądajcie, nie warto. Ja żałuję, że obejrzałam i z żalem wspominam dwa pierwsze, bardzo dobre sezony. No, ale tak to już jest z kontynuacjami - czasami są dobre, ale najczęściej wychodzi kicha. Także powtórzę jeszcze raz, nie polecam trzeciego i czwartego sezonu Zero no Tsukaima.