czwartek, 23 stycznia 2014

Ładnie przedstawiona historia miłosna, czyli "Bokura ga Ita"


Tytuł oryginalny: Bokura ga Ita
Tytuł alternatywny: We Were There
Gatunki: Romans, Dramat, Okruchy życia, Szkolne, Shoujo
Rok produkcji: 2006
Ilość odcinków: 26

Początek jest bardzo typowy: Takahashi Nanami zaczyna liceum, a co za tym idzie ma nadzieję zdobyć wiele nowych znajomości. Z koleżanką z ławki idzie jej raczej średnio, ale zaraz później znajduje wspólny język z dwiema innymi dziewczynami z jej klasy. Przedmiotem ich rozmowy staje się Yano Motoharu. Nanami dowiaduje się, że "podobno w ostatniej klasie gimnazjum zabujało się w nim dwie trzecie dziewcząt!". No niesamowite! Oczywiście nasza główna bohaterka jest szczęśliwa, że będzie chodziła do klasy z taką gwiazdą, ale nie jakoś szczególnie, bo dziewczę jest raczej ciche. I tak przychodzą wybory samorządu, przy okazji których Nanami wreszcie poznaje Yano. Niestety sposób, w jaki się poznają raczej nie należy do najmilszych, więc Takahashi wyrabia sobie nie najlepszą opinię o koledze. Mimo, iż początkowo zachowanie i charakter chłopaka mocno irytują Nanami, to po jakimś czasie, a jakże, zakochuje się w nim. Jednakże Motoharu jest prześladowany przez przeszłość, od której ciężko będzie mu się uwolnić.

Byłam przygotowana, że przynajmniej przez trzy czwarte odcinków będę oglądać wzdychanie do Yano, który z kolei będzie uroczy, ale obojętny i koniecznie będzie ratował biedną Takahashi z opresji. A na końcu wyznają sobie miłość i będą żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
To co mnie zaskoczyło w tym anime, to tempo z jakim główna para zostaje, no cóż, parą. Nana bardzo szybko wyznaje chłopakowi miłość, jednak on nie daje jej jednoznacznej odpowiedzi. Po czym już wkrótce wyznaje jej miłość i zostają parą. W tym miejscu Bokura ga Ita się nie kończy, nawet pokuszę się o stwierdzenie, że się dopiero zaczyna. Ważnym elementem tego anime jest przeszłość oraz jej sposób oddziaływania na teraźniejszość. Szczęśliwe chwile, które już nie wrócą, bolesne wspomnienia oraz ciągle powracające pytanie "co by było gdyby...?". Bokura ga Ita jest często chwalone za realizm. Nie pozostaje mi nic innego, tylko się z tym zgodzić. Mało które anime z kategorii shoujo pokazuje, jak wygląda związek - nie jest pozbawiony wad. Często na drodze do szczęścia stają, może się wydawać, banały, a często jest to wspomniana przeze mnie przeszłość. Czy łatwo jest rozpocząć nowy związek, kiedy ciągle ma się w pamięci utraconą na zawsze miłość? Mimo dobrego zamysłu, uważam, że anime jest za długie. Tak gdzieś za połową te wszystkie problemy stały się już bardzo nużące i naciągane. Nudziłam się, a tak nie powinno być. Na plus zaliczę jeszcze końcówkę, która może i jest delikatnie przedramatyzowana, ale jest naprawdę ładna. Odrobinkę się zawiodłam, bo niektórzy zapowiadali, że konieczne będą chusteczki, a ja się nie wzruszyłam. Ale nie zrozumcie mnie źle, bo końcówka mi się podobała.

Co do głównej bohaterki, to mam mieszane uczucia. Pierwsze wrażenie: kolejna nieśmiała dziewoja z tępym wyrazem twarzy (ale to może akurat wina kreski). Potem nawet ją polubiłam, bo była taka zwyczajna - ani przesadnie strachliwa, ani odważna. Do tego, przy 12 odcinku naprawdę mnie zaskoczyła. No, ale potem... Potem miałam jej szczerze dosyć. Nanami denerwowała się o byle pierdoły, ryczała przy byle okazji i zachowywała się, jakby była najważniejsza na świecie. Czasami miała większe problemy z Naną (wytłumaczę to niżej) niż Yano. Ja wiem, że nikt nie jest idealny, ale po prostu nie potrafiłam zrozumieć jej zachowania. Z kolei na końcu znowu zachowywała się (w miarę) racjonalnie.
Yano był fajny. Trochę ciężko mi się bardziej wypowiedzieć na jego temat. Poznajemy go, jako takiego wyluzowanego chłopaka, trochę złośliwego, ale o nieodpartym uroku. No wiecie, "dwie trzecie dziewcząt", HELOŁ. Ale im dalej, tym Yano stawał się ciekawszą postacią.
I teraz Nana. Tak, wiem, że jedna już była. Na początku miałam nie wspominać o Yamamoto Nanie, ale stwierdziłam, że jednak to zrobię. Przed wydarzeniami z anime, Nana była dziewczyną Yano, ale pewnego dnia, wzburzona pod wpływem kłótni z nim, wsiadła do samochodu byłego chłopaka. Zdarzył się wypadek. Nana zginęła. Piszę to po to, żeby łatwiej Wam było zrozumieć sytuację Yano, który z jednej strony wciąż był wściekły na dziewczynę, że go zdradziła, a z drugiej strony nadal ją kochał i żałował, że się z nią pokłócił.
Najlepszy przyjaciel Motoharu, Takeuchi to chłopak o złotym sercu. Był zakochany w dziewczynie przyjaciela (no, nie powiem, oryginalnie), ale mimo, to nie chciał jej na siłę odbić, mimo, że miał ku temu kilka okazji. Przyjaźń Yano była dla niego najważniejsza. Zawsze był oparciem dla niego i Nanami. Bardzo sympatyczna postać. 
Była jeszcze Yamamoto Yuri, którą na początku polubiłam za jej oschły sposób bycia. Niestety później dowiedziałam się o niej więcej i irytowała mnie niemiłosiernie. Ktoś tam jeszcze był, jak na przykład koleżanki Takahashi, ale czy warto o nich wspominać? Raczej nie.

I wreszcie grafika. Najchętniej to napisałabym o niej już w pierwszym akapicie, ale kolejność musi być zachowana, nie? To najpierw kreska, która jest dość prosta, ale ładna. Doczepię się tylko do wyglądu Nanami, ponieważ miała tak wielkie oczy, że jej twarz czasami wyglądała po prostu tępo, jakby nieskalana żadnym myśleniem.  Ale w Bokura ga Ita było coś co mnie naprawdę przeraziło. Jeśli oglądaliście, to wiecie, co mam na myśli, ale jeśli nie, to wyobraźcie to sobie: oglądacie, wszystko ładnie, pięknie, postacie o czymś rozmawiają, zbliżenie na twarz Yano i nagle BAM! Zupełnie bez ostrzeżenia główny bohater traci jedno oko! Przerażające, prawda? Ale nie myślcie sobie, że to jednorazowa sytuacja, gdzie tam. Postacie notorycznie stają się cyklopami, nawet jeśli są łyse. A czasami twórców bardzo poniosło i wcale nie mają twarzy... Gdzieżbym śmiała zapomnieć o tłach. Nasze drogie tła, jeśli były, to były raczej niedopracowane. Natomiast dość często były po prostu zastąpione przez fruwające, kolorowe bąbelki. Mimo tego wszystkiego, bohaterowie nie chodzą ciągle w tych samych ciuchach, ale regularnie je zmieniają,  a Nanami często zmienia uczesanie. Nie powiem, zaskoczyło mnie to.
Muzycznie jest dobrze. Utwory towarzyszące to głównie spokojne ballady ładnie oddające nastrój odcinka. Przyjemnie się słuchało. Natomiast opening (Mi - Kimi Dake Wo) jakoś nie trafił do mnie. Słuchanie go, znudziło mi się już po kilku odcinkach.

I podsumowanie. Nie macie pojęcia, jak ciężko mi szło pisanie tej recenzji, a to chyba dlatego, że moje odczucia odnośnie Bokura ga Ita są trochę sprzeczne. Z jednej strony podobało mi się, z drugiej nudziło. Polubiłam bohaterów, ale trochę mnie wkurzali. Nie żałuję spędzonego czasu, ale nie obejrzę tego drugi raz (chyba, że za kilka lat). Chociaż możliwe, że zabiorę się za mangę, bo przedstawia dalsze losy bohaterów. Nie polecam tego anime fanom akcji ani komedii, bo umrą z nudów. Bokura ga Ita jest przede wszystkim dla miłośników romansu i spokojnych historii o życiu. Jeśli jesteście wrażliwcami, to na pewno Wam się spodoba.

sobota, 18 stycznia 2014

O dziewczętach z katanami? Owszem, ale nie tylko... "Ga-Rei: Zero"


Tytuł oryginalny: Ga-Rei: Zero
Tytuł alternatywny: Garei
Gatunki: Dramat, Akcja, Nadprzyrodzone
Rok produkcji: 2008
Ilość odcinków: 12

I tak oto, po raz kolejny mamy do czynienia z istotami nie z tego świata. Z tą drobną różnicą, że tym razem nie są to urocze duchy licealistek, ale stwory, którym najbliżej chyba do zombie lub płonących dinozaurów (w zależności od Kategorii). Jak można się spodziewać zwykli ludzie nie są w stanie ich dostrzec, chyba, że z pomocą specjalnego sprzętu. Ale wiadomo, jak to jest - jeśli czegoś nie da się zobaczyć, to znaczy, że zaraz znajdzie się ktoś, kto to umie. Takich właśnie ludzi zrzeszają specjalne organizacje, dzięki którym Tokio jeszcze jako tako się trzyma. Ga-Rei: Zero zaczyna się właśnie od misji takiego oddziału.

Pierwszy odcinek kończy się dość niespodziewanie i muszę przyznać, że wywołał u mnie ciężki szok. Osobiście bardzo mi się to spodobało, gdyż lubię być zaskakiwana. Jednakże wiem, że ten odcinek (i następny) jest dość różnie odbierany, ponieważ zostajemy dosłownie wrzuceni w wir akcji, bez zupełnie żadnego wyjaśnienia. Ale chyba najgorszą rzeczą jaką można zrobić z Ga-Rei: Zero to zniechęcić się po tych początkowych odcinkach, naprawdę. Już w trzecim odcinku akcja zwalnia, kończy się zaskakiwanie widza na rzecz bardziej spokojnej opowieści (co wcale nie znaczy, że nie ma żadnej akcji). Bardzo spodobał mi się sposób prowadzenia fabuły- po dość niezrozumiałych wydarzeniach z drugiego odcinka, cofamy się w czasie, żeby poznać ich przyczyny.
Tak po prawdzie, bardzo trudno stwierdzić jednoznacznie, o czym jest to anime. No to może spróbuję: o przyjaźni... Już widzę wasze miny mówiące: "Ale banał!". Szczerze mówiąc, ja też bym tego nie kupiła. Jednakże muszę Was zapewnić, że ta przyjaźń (a może raczej siostrzana miłość) jest naprawdę pięknie przedstawiona i ta historia podbiła moje serce. Co dalej? No mamy tu sporo walk z różnymi stworami (i nie tylko), więc nie ma miejsca na nudę; czasami krew leje się wiadrami i kończyny latają w powietrzu oraz jest parę scen komediowych rozluźniających atmosferę. Jednak należy pamiętać, że Ga-Rei: Zero to przede wszystkim dramat i mimo, że zawiera w sobie nadprzyrodzone elementy, to ja odnalazłam w nim coś bardzo ludzkiego. Myślę, że to anime idealnie obrazuje w jaki sposób ludzie (nie) radzą sobie w trudnych sytuacjach. Co się z nimi dzieje, kiedy nagle wszystko co dla nich drogie, zostaje im odebrane? Jak zachowują się w obliczu ogromnej tragedii, która ich dotyka? Czy mają jakikolwiek wybór, kiedy ich przyszłość jest już z góry ustalona?
"Czy zabijesz kogoś, kogo kochasz, z miłości?"

Halooo, Kagura?
Przy pierwszym odcinku byłam święcie przekonana, że głównym bohaterem będzie chłopak, którego ukochana (?) została zabita. A tu zonk! Bo dopiero później poznajemy główne bohaterki. I w tym miejscu wyjaśniam, że nie mam siostry, więc nie mam pojęcia na ile ich relacje są realistyczne, ale ja to kupiłam.
No to zacznę od Isayamy Yomi - starszej siostry. Yomi jest przesympatyczną postacią i bardzo ją polubiłam podczas seansu. Co mogę o niej jeszcze napisać? Wzór do naśladowania (choć tylko do pewnego momentu), większość tego co osiągnęła, zdobyła własną ciężką pracą, a do tego zawsze wspierała Kagurę, zwłaszcza, kiedy ta zaczynała jako Egzorcystka.
Tsuchimiya Kagura, z całą moją sympatią do Yomi, chyba rozbłysła w tym anime najbardziej. Te wszystkie zmiany, które w niej zachodzą pod wpływem dramatycznych sytuacji i to, jak ze strachliwego, nieśmiałego dziewczęcia zmienia się w odważną, twardą i potrafiącą radzić sobie Egzorcystkę - po prostu cudo.
Wspomnę w tym miejscu jeszcze o Noriyukim, którego również polubiłam. Egzorcysta mający na swoje usługi małe, białe, puchate demony od razu zwrócił moją uwagę i byłam całym sercem za nim i Yomi. Mimo wszystko, Nori był raczej postacią dramatyczną. W przeciwieństwie do Kagury, on do końca nie był w stanie poradzić sobie z przemianą Yomi i te wszystkie problemy po prostu go przerosły. Na końcu było mi go okropnie szkoda.
Czy oznacza to,że w tym anime jest tak mało postaci? Ależ skąd. Niestety, jedną z jego wad jest to, że drugoplanowi bohaterowie nie zostali rozwinięci, a szkoda, bo z chęcią dowiedziałabym się o nich czegoś więcej. Zwłaszcza ubolewam nad głównym złym, o którym nie wiemy właściwie nic. Ale to akurat spowodowane jest tym, że anime powstało jako prolog do mangi i w mandze (mam nadzieję) poznamy lepiej jego motywy.

Poświęcę jeszcze osobny akapit na naprawdę irytujące rzeczy. Dobra, były to tylko pojedyncze sceny, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. Po pierwsze, oglądając na pewno zwrócicie uwagę na szefową, która jeździ na wózku. Podczas oglądania na pewno zwrócicie uwagę na pewien moment. Ten, kto wymyślił taką absurdalną scenę z tym właśnie wózkiem i tą właśnie szefową w roli głównej, powinien zrezygnować z pracy, nie żartuję. Kolejna zupełnie niepotrzebna scena, to ta z nagimi bohaterkami. I ja pytam: po co? No, po co musiałam to zobaczyć? Może jeszcze wspomnę, że miejscami postacie (zwłaszcza Yomi) były niezniszczalne. Ah, i jeszcze biegający prawie nago facet. Nie wiem, co to było i chyba nie chcę wiedzieć.

Strona wizualna jest zaletą tego anime. Osobiście bardzo podoba mi się kreska. Tła prezentują się przyzwoicie. Bardzo dobrze zostały przedstawione wszelkie walki. No i oczywiście niebieskie motyle, które mnie zwyczajnie urzekły. Jedyną rzeczą, która mnie kłuła w oczy był wygląd potworów. Wyglądają po prostu okropnie i to w złym sensie.

Już w pierwszym odcinku zachwyciłam się cudownie dobraną muzyką. Sceny akcji sporo zyskują, właśnie dzięki dynamicznej muzyce. Bardzo spodobał mi się opening (Minori Chikara - Paradise Lost). Myślę, że niezwykle pasuje do klimatu anime. Natomiast ending (Mizuhara Kaoru - Yume no Ashioto ga Kikoeru), jest bardziej spokojny i również uważam, że jest dobry, ale nie podobał mi się tak bardzo, jak opening.

Słowem podsumowania: gorąco polecam! Fabuła, bohaterowie, muzyka, grafika - to wszystko składa się na coś tak trudnego do opisania, jak klimat, który w tym anime jest niezwykły. Zwłaszcza wyjątkowe jest zakończenie, które, ze zdziwieniem stwierdziłam, przyjęłam bardzo spokojnie, kiedy nagle zdałam sobie sprawę z tego, że mam mokre policzki... Dobra, mam świadomość tego, że trochę przymknęłam oko na wady, jednocześnie zachwalając zalety, ale powiem Wam, że Ga-Rei: Zero wywołało na mnie ogromne wrażenie i nawet jeśli nie podbije Waszych serc, to na pewno czas poświęcony temu anime, nie będzie czasem zmarnowanym. Dobra akcja i śliczny dramat, czyli Ga-Rei: Zero. Jeszcze raz, zdecydowanie polecam.


wtorek, 14 stycznia 2014

Durarara!!


Tytuł: Durarara!!
Tytuł alternatywny: デュラララ!!
DRR!
Czas trwania: 24x25min ; 2x25min                 
Rok wydania: 2010
Gatunek: akcja, shounen, nadnaturalne



Tokio. Ikebukuro, dzielnica rojąca się od podejrzanych typków i rywalizujących o dominacje gangów. Ale nawet wśród tak niebezpiecznych osobników jest ktoś kto sprawia, że krew zastyga w żyłach, a włos na skórze się jeży. Przemierzający ulice Tokio, Czarny Jeździec, o którym krążą legendy i niezliczone plotki. Jedna z nich mówi na przykład, że osobnik ten nie posiada głowy...
Licealista Ryuugamine Mikado od zawsze chciał zasmakować życia w dużym mieście, więc kiedy dostaje zaproszenie od przyjaciela z dzieciństwa,żeby przyjechał do Tokio, bez wahania przyjmuje ofertę. Idzie do tego samego liceum co Kida - wspomniany już przyjaciel. Ryuugamine już pierwszego dnia swojego pobytu w Ikebukuro, widzi na własne oczy tamtejszą legendę, Czarnego Jeźdźca. I od tego momentu jego bezbarwne życie zaczyna się zmieniać i nabierać kolorów, tych jasnych i tych ciemniejszych. 
Przemierzając niebezpieczne ulice Ikebukuro, poznaje coraz to nowych ludzi, poznaje sekrety o których nie powinien wiedzieć, a jego życie staje się coraz bardziej zaskakujące. 
Tylko czy Ryuugamine Mikado na pewno jest tylko przypadkowym licealistą, niewinnym żadnych zbrodni?


Na to anime natknęłam się już kilka miesięcy temu, i szczerze mówiąc, unikałam go jak ognia. Sama nie wiem dlaczego, bo opinie były bardzo dobre, a i fabuła zdawała się być co najmniej przyzwoita. A mimo to nie chciałam tego oglądać. Jednak ostatnimi czasy, kiedy to nie miałam pomysłu co obejrzeć, w moje ręce wpadło Durarara!! Uznałam, że skoro i tak się nudzę, to czemu by nie spróbować? I kiedy już obejrzałam kilka pierwszych odcinków, zastanawiałam się co ja miałam w głowie, że nie chciałam tego ruszyć.
Fabuła Durarara!! jest ciekawa, trzyma w napięciu, ale ostrzegam, że w niektórych momentach można się poczuć znużonym, nie wiem czemu tak jest, bo przecież tu ciągle się coś dzieje.
Jako, że w tym anime mamy bardzo dużo bohaterów, odcinki są pokazywane z różnych perspektyw. Zabieg ten okazał się w tym przypadku bardzo dobry, ponieważ jak wspominałam w niektórych momentach wkrada się nuda, ale kiedy zmienia się narracja od razu odzyskujemy zainteresowanie. Oprócz wielu postaci, anime to posiada też więcej niż jeden wątek. Kiedy już myślimy, że wszystko dobrze się skończy, dzieje się coś czego nikt się nie spodziewał. Ale ogólnie, oprócz tego o czym wspominałam, fabuła trzyma poziom od początku do końca.

A skoro wspomniałam o tym jak wielu bohaterów poznajemy w tym anime, to już czas, żeby trochę o nich napisać. Właściwie nie było tu postaci, której bym szczerze nienawidziła. Oczywiście były takie, które mniej lub bardziej mnie irytowały, ale na pewno nie czułam do nich niechęci. Poza tym większość bohaterów miała wyrazisty charakter i sposób zachowania, czyli bez spięć się nie obejdzie. Jako, że Tenshi i tak narzeka na długość naszych recenzji, a i ja musiałabym zarwać noc, co skutkowałoby jeszcze gorszym efektem końcowym tych wywodów niż aktualnie, nie mogę sobie pozwolić na opisanie każdej postaci z osobna. Dlatego też, napiszę po zdaniu lub dwóch o tych osobistościach, które najbardziej zapadły mi w pamięć i które miały znaczący wpływ na rozwój akcji. Bez niespodzianek, zaczniemy od głównego bohatera, czyli Ryuugamine Mikado. Jak wiemy z opisu, jest to licealista, który do Tokio przyjechał za namową przyjaciela. Mikado może się z początku wydawać kolejnym sztampowym, niemyślącym chłopaszkiem, o tak dobrym sercu, że niejeden aniołek by pozazdrościł. No i po części właśnie taki jest, ale jest postacią tak sympatyczną i zaskakującą, że ja bardzo go polubiłam, chociaż szczerze mówiąc było kilka nielicznych momentów w których chciałam go zdzielić po tej nieśmiałej główce. Kolejny jest Kida Masaomi, zawsze uśmiechnięty, uwielbiający dziewczyny przyjaciel Mikado. Oglądając anime dowiadujemy się o nim coraz więcej i jedyne co mogę Wam zapewnić, to to, że Kida na pewno jest postacią interesującą i nie możemy go oceniać po pozorach. Przyjaciółką obydwu chłopców jest niejaka Anri, chodząca w okularach, niezwykle atrakcyjna, ale nieśmiała rówieśniczka wyżej wymienionych. I oto przyszła kolej na dwie postacie, które sobie zapamiętam do końca życia. Panie i Panowie mam przyjemność przedstawić Shizuo, agresywnego mężczyznę w stroju barmana, z ponad ludzką siłą oraz jego odwiecznego wroga, pierwszego informatora Ikebukuro, Izaye.
Izaya x Shizuo
To co przeczytaliście to tylko początek. Serce mi się kraje, kiedy widzę jak mało bohaterów opisałam, i wierzcie mi, że chciałabym o każdym napisać choćby zdanie, ale już teraz wychodzi strasznie długo. Tak więc, żeby poczuć się usatysfakcjonowaną napiszę tylko, że możecie się spodziewać wielu równie ciekawych postaci, jak choćby niejaka Celty, jedna z moich ulubionych bohaterek, jednak pisanie o niej nie obyłoby się bez spoilerów, więc musicie uwierzyć mi na słowo.

Strony wizualnej  Durarara!! nie da się jednoznacznie ocenić. Trzeba przyznać, że kreska jest dość charakterystyczna i nie każdemu się spodoba. Ale mnie przypadła do gustu, jest schludna, ale mocno uproszczona. Nie zdziwcie się jeśli zobaczycie gdzieś szare postacie bez twarzy, tutaj to standard. Tła mają się podobnie. Są dobre, ja nie narzekam, ale podziwiania pejzaży tutaj nie doświadczycie. Sama animacja też w fotel nie wbija, ale większych błędów nie zauważyłam.
Jeśli chodzi o muzykę, to był to jeden z niewielu przypadków, kiedy ścieżka dźwiękowa była na tyle wyrazista, że nie mogłam na nią nie zwrócić uwagi. Ogólnie melodie były idealnie dopasowane do sytuacji, tam gdzie miało być strasznie było, a gdzie był czas na chwilę zadumy, dostajemy delikatniejsze rytmy. W Durarara!! mamy przyjemność wysłuchania dwóch openingów i endingów. Opening pierwszy to Uragiri No Yuuyake w wykonaniu zespołu Theatre Brook, a drugi Complication (ROOKiEZ IS PUNK'D). Obydwa są raczej dobre, ale przyznam się, że kilkakrotnie je przewijałam. Z endingami jest podobnie, pierwszy Trust Me Yuya Matsushita, drugi to Butterfly śpiewany przez duet On/Off, znany z openingów do Vampire Knight. Czyli można wysłuchać, ale bez rewelacji. 

To teraz czas na podsumowanie moich wrażeń po obejrzeniu Durarara!! Czas spędzony na oglądaniu tego anime uważam za dobrze spożytkowany, z pewnością nie żałuje, że poznałam tę historię. Były momenty w których płakałam ze śmiechu i takie w których pociłam się ze zdenerwowania oczekując co będzie dalej. Zżyłam się z bohaterami i z przykrością musiałam ich opuścić. Większość opinii o tym anime mówi, że jest to arcydzieło. Ja nie oceniam go aż tak wysoko, ponieważ u mnie trudno dostać się na listę z takim podtytułem, ale z pewnością Durarara!! jest produkcją wartą zainteresowania i jest bardzo, bardzo dobre. Dlatego wszystkim, którzy się wahają lub jeszcze o nim nie słyszeli, polecam i biorę na siebie pełną odpowiedzialność za te słowa. 


              




  



sobota, 11 stycznia 2014

Druga część przygód tokijskiego nastolatka w świecie magii, czyli "Zero no Tsukaima ~Futatsuki no Kishi~"


Tytuł oryginalny: Zero no Tsukaima ~Futatsuki no Kishi~
Tytuł alternatywny: Familiar of Zero: The Rider of the Twin Moons
Gatunki: Fantasy, Komedia, Romans, Przygodowe
Rok produkcji: 2007
Ilość odcinków: 12


! UWAGA ! MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNIEGO SEZONU

Mamy przed sobą kontynuację Zero no Tsukaima, która rozpoczyna się w prawie dokładnie tym samym momencie, co zakończyła poprzednia część.
Saito nie wrócił do Japonii. Podczas jedynej szansy na powrót, chłopak bohatersko pomógł królestwu Tristein, które zostało najechane przez królestwo Albion. O dziwo, okazało się, że również w Zero Louise śpią jakieś ukryte zdolności i dziewczyna pokazała, że nie jest zupełnym beztalenciem jeśli chodzi o magię. Mimo odepchnięcia wrogów, wojna wydaje się nieunikniona. Aby wzmocnić władzę, szlachta decyduje się na koronację Księżniczki Henrietty. Jednak wrogowie nie czekają z założonymi rękami aż Królowa o złotym sercu wypowie im wojnę. Louise i Saito, którzy stali się niejako ochroniarzami Jej Wysokości, mają ręce pełne roboty, bowiem w samym Tristein roi się od zdrajców i szpiegów. A tym czasem rozkwitająca miłość tej dwójki przechodzi wzloty i upadki.

Myślę, że już po samym opisie (swoją drogą, pierwszy raz wyszedł taki krótki), można wywnioskować, że ten sezon jest odrobię poważniejszy od poprzedniego. Naturalnie, nadal mamy do czynienia z komedią, ale cieszy mnie, że twórcy pamiętali, że jednak wojna to wojna. Tak więc, są dylematy, bo Saito nie chce zabijać ludzi; są momenty rozpaczy, jak np. odcinek 2, związany z resztą z pewną śmiercią z poprzedniego sezonu; przepiękny odcinek 12, ale nic na ten temat nie powiem i pewna cudowna historia, która rozwijała się przez kilka odcinków, a która jest związana z nową postacią, Agnes. Jednakże wciąż mamy mnóstwo humoru i naprawdę przesłodkie sceny Saito i Louise. Wspomniałam o zakończeniu, cóż nie obraziłabym się, gdyby skończyło się tak jak się zapowiadało. To byłoby genialne zakończenie, no, ale jest, jak jest.

Nie zamierzam powtórnie opisywać tutaj bohaterów, jednakże muszę wspomnieć o kilku istotnych rzeczach. No to tak, uwielbiam Saito i Louise jako parę; są razem tacy uroczy, że aż brak mi słów. Tym bardziej nie mogę się pogodzić z paroma rzeczami. W poprzedniej recenzji oberwało się Louise, więc teraz oberwie się Saito. Jego zachowanie mogłoby być nawet zabawne, ale żeby nie mógł normalnie porozmawiać chociażby z Księżniczką to już trochę za wiele. Ja rozumiem, że męskie potrzeby, te sprawy, ale jak już jest w tym związku z Louise, to mógłby z łaski swej nie ślinić się do każdej biuściastej laski. Ostatnio wzięłam go w obronę, ale w drugiej serii, według mnie, zasłużył na wszystkie baty od swojej Pani.
No więc właśnie, Louise. I znowu, ja wiem, że elementy komediowe itp. itd. oraz, że powiedziałam, że Saito się należało, ale w dalszym ciągu bicie chłopaka nie śmieszyło mnie. Dodam jeszcze, że nazywanie go głupim/ zboczonym/ napalonym/ bezwstydnym / bezczelnym/ (wstaw inne wyzwisko) psem, stało się okropnie nudne i męczące.
Kolejną sprawą jest Siesta; no mogliby ją zabić czy co. Naprawdę, o ile jeszcze w pierwszym sezonie była w porządku, o tyle teraz nie mogłam wytrzymać, kiedy pojawiała się na ekranie. Cały czas powtarzała, że nie przegra z Louise i bezwstydnie wdzięczyła się do chłopaka, a na dodatek bezczelnie kłamała, byle tylko zdenerwować Louise, za co naturalnie obrywał Saito.
Kontynuacja delikatnie zepchnęła na dalszy plan takie postacie, jak Kirche, Tabitha i Guiche i wprowadziła nowe, np. wspomnianą wyżej Agnes, czy niesamowicie cudnego Giulio.
Więc zacznę od Agnes, Kapitana Rycerzy Imperium. Ta kobieta jest twarda, odważna i zdolna do poświęceń - idealna Pani Kapitan. Jednak jest ona o tyle ciekawa, że jej najważniejszym celem w życiu jest zemsta na ludziach, którzy przed laty napadli i spalili jej wioskę. A to doprowadzi ją do człowieka, który miał ogromny wpływ na jej życie. Jak sobie z tym poradzi? To trzeba zobaczyć.
Czy wspominałam ostatnio, że Guiche jest fajny? Zapomnijcie o nim i poznajcie Giulio, w przeciwieństwie do poprzednika on jest sprytny, silny i taki dostojny. Jest też niezwykle szarmancki i posiada przy tym tak niesamowity urok osobisty, że dziewczęta w Akademii padają mu do stóp. A należy jeszcze wspomnieć, że jest... księdzem! Zdecydowanie jedna z moich ulubionych postaci.
Pojawiają się jeszcze starsze siostry Louise, z czego jedna jest okropną jędzą, a druga jest tak kochana, że każdy marzy o takiej siostrze.

Graficznie? Chyba nic się nie zmieniło. Na plus można zaliczyć dobrze przedstawione walki.
Muzycznie jest lepiej. Muzyka w tle jest idealnie dopasowana. Niestety opening (ICHIKO - I Say Yes) znowu uważam za, co najwyżej średni. Niby przyjemnie się słucha, ale nie ma w sobie tego czegoś. Ending (Kugimiya Rie - Suki!? Kirai!? Suki!!!) jest przeuroczy. Nie ma rewelacji, ale jest słodko.

Podsumowanie!!! Tak naprawdę to nie wierzę, że ktoś komu podobało się Zero no Tsukaima, nie obejrzy Zero no Tsukaima ~Futatsuki no Kishi~. Automatycznie, jeśli ktoś nie lubi pierwszego sezonu, to nie obejrzy kontynuacji.
Osobiście uważam, że drugi sezon trzyma poziom i polecam go każdemu, komu podobał się pierwszy. Natomiast, jeśli nie oglądałeś poprzedniej serii i z jakiegoś powodu czytasz tę recenzję (spoilery Ci nie straszne), no to zdecydowanie radzę zacząć od Zero no Tsukaima.
Także tego, jeszcze dwa sezony.

"Shingeki no Kyojin" w Polsce!

Jak już pewnie wiecie wydawnictwo J.P.Fantastica ogłosiło na swoim facebooku, że w bieżącym roku wydadzą światowy hit, czyli mangę Shingeki no Kyojin (lub Attack on Titan, jak zwał, tak zwał). Autorem mangi, w tym momencie liczącej 12 tomów, jest Hajime Isayama. Na stronie wydawnictwa nie pojawiła się jeszcze żadna informacja odnośnie daty premiery. Wiemy natomiast, że jak podaje J.P.F.:
"Wielcy tytani zasługują na duży format więc manga zostanie wydana w takiej formie jak "Another" (A5, obwoluta, cena 25.20 zł).".
Tak więc nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać, ponieważ więcej informacji ma pojawić się już wkrótce.

Edit: Znamy datę premiery pierwszego tomu. Będzie to 12 maja.

Eren Yeager wraz ze swoją siostrą żyją w świecie pustoszonym przez Tytanów - wielkie, humanoidalne stworzenia, które pożerają ludzi. Rodzeństwo mieszka w mieście ogrodzonym ogromnym murem, który ma chronić przed napadami Tytanów. Co się jednak stanie, gdy któryś z Tytanów zdoła zniszczyć mur?
 ~
 Nie wiem, jak Wy, ale ja mam ogromniasty zaciesz i już nie mogę się doczekać ^^ Niestety mój portfel bardzo przy tym ucierpi :/

czwartek, 9 stycznia 2014

Czarodziejka nieudacznica przywołuje dość nietypowego chowańca, czyli "Zero no Tsukaima"


Tytuł oryginalny: Zero no Tsukaima
Tytuły alternatywne: Familiar of Zero
Gatunki: Fantasy, Komedia, Romans, Przygodowe
Rok produkcji: 2006
Ilość odcinków: 13

Znacie takie uczucie, kiedy czasami kompletnie nic Wam nie wychodzi i ze wstydu macie ochotę zapaść się pod ziemię? Okropnie nieprzyjemne. Często najlepszym sposobem, żeby się podbudować jest zrobienie czegoś lepiej od innych, a tym samym udowodnienie, że jednak nie jest się do niczego. Louise Françoise Le Blanc de La Vallière, uczennica Akademii Tristein jest, no, delikatnie mówiąc kiepską czarodziejką. Cały czas stara się udowodnić swoim kolegom i koleżankom, że jednak coś potrafi. Niestety wszystkie próby kończą się większym lub mniejszym wybuchem, częściowym zniszczeniem szkoły oraz kompletnym poniżeniem. Z tego powodu dziewczyna jest znana jako Zero Louise. Wreszcie przychodzi ceremonia przywołania chowańców - najważniejszy moment dla uczniów drugiego roku, bowiem przywołane chowańce zostaną z nimi do końca życia jako partnerzy i pomocnicy. Jest to idealna okazja dla Louise, aby przywołać coś tak "pięknego i potężnego", żeby rówieśnikom opadły szczeny. No i rzeczywiście, nikt się tego nie spodziewał - Louise przyzywa człowieka, a co ciekawsze totalnie przeciętnego japońskiego nastolatka. Hiraga Saito zostaje wrzucony do równoległego świata, gdzie na niebie błyszczą dwa księżyce, a magia jest czymś zupełnie zwyczajnym (ale jedynie wśród arystokratów). Chłopak nie ma pojęcia jak wrócić do domu, a w dodatku jest zmuszony usługiwać Louise, która nie jest zbyt łagodną panią.

Zaznaczam, iż tę recenzję napisałam przed seansem kolejnych sezonów, więc dotyczy ona tylko pierwszego sezonu.

Zaczęłam oglądać to anime zupełnie przez przypadek. Siedziałam sobie z kuzynem i co by tu robić? "No to może coś obejrzymy" - rzucił propozycję; padło na Zero no Tsukaima. Jakoś tak wyszło, że to kolejny romans. I choć w poprzedniej recenzji okropnie narzekałam na właśnie ten element, to tutaj moje opinia trochę się różni. Myślę, że głównie jest to spowodowane tym, że romans chamsko nie wpycha się na pierwszy plan, jak to czasem bywa. Wszystko jest ładnie wyważone, a wątek romantyczny jest naprawdę uroczy.
Fabuła jest dość ciekawa. Do mnie w ogóle zawsze przemawia, kiedy ktoś trafia do obcego sobie miejsca i nie może wrócić do domu. Nie wiem czemu, ale wywołuje to u mnie ogromny smutek. Na szczęście Zero no Tsukaima nie jest anime nastawionym na głębokie użalanie się nad sobą głównego bohatera, bo obawiam się, że gdyby raz tak usiadł i zaczął mówić jak bardzo tęskni i że tak ogromnie boli go to, że może już nigdy nie wrócić, to wpadłabym w depresję. Zamiast tego możemy zobaczyć jak Saito udowadnia, że jednak nie jest całkowicie bezużytecznym chowańcem, jak dziewczyny go podrywają, jak Saito powoli dochodzi do tego w jaki sposób może powrócić do swojego świata, jak sąsiednie królestwo Albion, pod wodzą rebeliantów wypowiada wojnę Tristein, jak dziewczyny podrywają Saito i Louise się złości, jak w okolicy grasuje bardzo niebezpieczny złodziej-mag, którego starają się powstrzymać przed kradzieżą Berła Zniszczenia, jak Louise wywołuje eksplozję lub dla odmiany Saito podrywa jakieś dziewczyny oraz wiele innych rzeczy. Powiem, że dzieje się i to dużo. Absolutnie nie ma miejsca na nudę.
Dumble... eee to znaczy Old Osmond
Każdy kto oglądał to anime może stwierdzić, że z całą pewnością nie należy ono do poważnych. Zdarzają się sceny ociekające absurdem,  nie brakuje scen dwuznacznych oraz takich zupełnie nie dla dzieci, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Muszę też wspomnieć tutaj o jednej rzeczy, a mianowicie: szkoła magii, uczniowie chodzący w pelerynach, czarujący za pomocą różdżek i  dyrektor z długą siwą brodą. Coś Wam to przypomina? Tak, mi też, więc myślę, że twórcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego co robią. Nie wiem jak innych, ale mnie to śmieszyło. Ta seria jest po prostu lekka i zabawna. Chociaż była jedna rzecz, która mnie lekko irytowała, a mianowicie znęcanie się Louise nad Saito. Robił dla niej wszystko (głównie pranie), a ona za byle pierdołę potrafiła nie dać mu obiadu lub po prostu obić mu twarz. Ja rozumiem, że to miało na celu rozśmieszyć widza, ale dla mnie traktowanie chłopaka gorzej od psa było po prostu okrutne.

 Automatycznie więc zarzuty lecą również pod kierunkiem głównej bohaterki. Łomatkobosko jak ona mnie miejscami irytowała. Taka zarozumiała arystokratka, która nie wie czego chce. Jednak muszę przyznać, że czasami była w porządku, oczywiście kiedy się nie wydzierała i nie próbowała wydrapać Saito oczu...
Saito za to był równym gościem i bardzo go polubiłam. Nie użalał się nad sobą, był szczery i robił co uważał za słuszne. No i nie dawał sobą pomiatać samolubnym arystokratom, mimo że jego szanse w walce z nimi były praktycznie zerowe, bo trzeba pamiętać o tym, że oni władali magią.
Kolejną postacią jest Kirche Augusta Frederica von Anhalt­‑Zerbst, dziewczyna chodząca z biustem na wierzchu, pewna siebie i uwielbiająca rozkochiwać w sobie facetów. Normalnie nienawidzę takich postaci, ale, o dziwo, Kirche z czasem nawet polubiłam.
Najlepszą przyjaciółką Kirche jest Tabitha; małomówna, cicha, wiecznie z nosem w książce stanowi idealne przeciwieństwo przebojowej Kirche. Zaciekawiła mnie jej historia i bardzo żałuję, że poświęcono jej tak mało czasu, a jednocześnie mam nadzieję dowiedzieć się o niej czegoś więcej w następnych sezonach.
Z ważniejszych postaci został nam jeszcze Guiche de Gramont, który jest jeszcze bardziej arogancki od Louise. Jego ulubionym zajęciem jest podrywanie dziewcząt, mimo iż już z jedną się spotyka. Przekonany o swoim niesamowitym uroku i lekko niezdarny, śmieszył mnie zwłaszcza, kiedy próbował zgrywać twardziela. Wiedziałam, że go polubię, gdy tylko pojawił się na ekranie po raz pierwszy.
Oczywiście jest jeszcze kilka postaci, jak na przykład pokojówka Siesta, pracująca w Akademii, której wyraźnie spodobał się Saito, ale uważam, że nie ma sensu o nich pisać.

Graficznie tragedii nie ma, ale mogłoby być lepiej. Kreska z rodzaju słodkich, rewelacji brak. Ogółem jest bardzo kolorowo.Nigdy nie zapomnę pytania siedmioletniego kuzyna, który chciał oglądać to anime z nami: "A dlaczego oni wszyscy noszą opaski na głowach?".
Zapomniałabym  wspomnieć o ubraniu Saito, czyli rzeczy, z której żartowaliśmy sobie z kuzynem wiele razy. Bo o ile Louise jeszcze się czasami przebierała, o tyle Saito zawsze był wierny swojemu stylowemu dresikowi. I zupełnie nieważne, czy to misja, zwykły dzień w Akademii czy bal, Saito wie, że najważniejsza jest wygoda, więc dresik być musi.

Muzycznie jest bardzo średnio. Opening (ICHIKO - First Kiss), mimo że zabawny i w pewien sposób uroczy, nie podobał mi się. Wiem, że to zabrzmi okropnie niemiło, ale miałam wrażenie, że wokalistka męczy się śpiewając go. Ending (Rie Kugimiya - Honto no Kimochi) natomiast był nudny. Niewiele więcej potrafię o nim powiedzieć, po prostu nie przypadł mi do gustu. Szczerze mówiąc, jakąkolwiek muzykę pomiędzy tym zaczęłam zauważać dopiero w 10 odcinku. Akurat w tym przypadku nie wiem, czy to z tego powodu, że wcześniej coś tylko brzdękoliło w tle, czy po prostu niewystarczająco się skupiałam. Wiecie, kiedy ogląda się z kimś, już nie zwraca się takiej ogromnej uwagi na niektóre rzeczy. Jednakże przez te cztery ostatnie odcinki muzyka była dobra i ładnie pasowała do sytuacji.

Seans Zero no Tsukaima uważam za udany i zaraz po napisaniu tej recenzji lecę oglądać następne sezony. Jest to seria lekka, łatwa i niewymagająca myślenia, z ciekawą fabułą i fajnymi bohaterami, którą polecam osobom lubiącym komedie romantyczne, ale też miłośnikom przygód osadzonych w magicznej krainie. Osobiście uwielbiam i to, i to, więc mimo pewnych wad anime podobało mi się. Jeśli chcecie się rozluźnić, trochę pośmiać to Zero no Tsukaima jest właśnie dla Was.