Od jakiegoś czasu nie dodałyśmy na bloga żadnej recenzji. Było parę spraw do ogarnięcia, ale miałyśmy nadzieję, że szybko wrócimy do blogowania. Niestety czasu brak i (co dużo bardziej nas zasmuca) również chęci. Jest nam okropnie przykro, ale uważamy, że lepiej będzie bloga zawiesić niż zamieszczać recenzje napisane na odczepnego.
Oczywiście mamy nadzieję, że blog jak najszybciej odżyje. Do tego czasu zajmiemy się porządkowaniem naszych spraw i (kiedy wrócą chęci) także pisaniem, aby w stosownym czasie zasypać bloga recenzjami ;)
Mugen no yō ni
poniedziałek, 26 maja 2014
wtorek, 22 kwietnia 2014
Hataraku Maou-sama!
Tytuł: Hataraku Maou-sama!
Inne tytuły: はたらく魔王さま!
Demon Lord at Work!
The Devil Is a Part-Timer!
Working Demon King!
Czas trwania: 13x24 min
Rok wydania: 2013
Gatunek: Komedia, Fantasy, Shounen,
Romantyczny, Demony
Romantyczny, Demony
W Ente Isla toczy się zacięta walka pomiędzy Władcą Demonów, a Bohaterką Emilią, o tę krainę. Używając ostatnich pokładów mocy Władca Ciemności, wraz z dowódcą swojej armii, Alsielem, otwiera portal i zdąża uciec, obiecując rychły powrót i ponowne odbicie ziem. Dwójka demonów ląduje w samym centrum współczesnego Tokio. Bez magii nie mają szans, aby powrócić do swojego wymiaru, dlatego muszą na jakiś czas wtopić się w życie przeciętnych Japończyków. Tymczasem w pogoń za nimi wyrusza Emilia, która ostatecznie kończy w tej samej sytuacji co demony. Cała trójka od teraz musi ciężko pracować na swoje utrzymanie, ale też nie zapominać o swoich prawdziwych obowiązkach. Ale co się stanie, kiedy Władca Ciemności, już na stałe, zapragnie zmienić zbroję wojownika na uniform kierownika MgRonalda?
Przed obejrzeniem pierwszego odcinka Hataraku Maou-sama! nie wiedziałam o tej serii nic, moja jedyna wiedza ograniczała się do wyglądu plakatu. Także tak naprawdę nie byłam do końca pewna czego powinnam się spodziewać. Już po odcinku pierwszym uświadomiłam sobie, że anime to będzie w dużej mierze o demonach i ich walce przeciwko dobru, jednak w obcym im wymiarze. W każdym razie tak myślałam. Szybko uświadomiłam sobie swój błąd i przestałam wyczekiwać pełnych emocji walk. Bo prawda jest taka, że Hataraku Maou-sama! jest anime wybitnym i komediowym. A kiedy piszę, że komediowym nie mam na myśli komedii w stylu "nie ogarniesz o co chodzi, ale śmiej się bo tak wypada". Mówię tu o prawdziwym humorze, który powinien do większości trafić. Co prawda są tu również sceny przepełnione emocjami, bynajmniej nie pozytywnymi, jednak zawsze ktoś rozładuje napięcie w taki sposób, że nie sposób się nie zaśmiać. Z początku przy oglądaniu jeszcze próbowałam zachować powagę, ale w końcu nie wytrzymałam i cały czas szczerzyłam się jak głupia do monitora. Hataraku Maou-sama! dzieli się na 13 odcinków, w których jest przedstawionych kilka historii, a z czasem są to po prostu pojedyncze epizody trwające jeden odcinek. Nadal jednak nad bohaterami wisi główny wątek, czyli powrót do swojego wymiaru i pokonanie zła. Taki zabieg jeszcze bardziej wskazuje na luźny charakter tej produkcji. Miała ona być zabawna i nie wymagająca myślenia i taka jest, ale nie w męczący sposób.
Jeśli chodzi o postacie są one należytym uwieńczeniem całej fabuły. Mamy przedstawione różne charaktery, ale każdy jest zabawny na swój własny, czasem irracjonalny, sposób. Chcąc być szczera muszę napisać, że tak naprawdę nie mam ochoty opisywać żadnego z bohaterów. I nie, nie dlatego, że mi się nie chce. Po prostu jestem zdania, że każdy powinien postać poznawać sam, od pierwszego odcinka do ostatniego endingu. A, że tu mamy takie osobistości, których poznawanie krok po kroku jest wręcz przyjemnością, tym bardziej chciałabym tego uniknąć, szczególnie, że anime liczy tylko 13 odcinków i napisanie czegokolwiek byłoby zdradzeniem wszystkiego. Także zrobię na przekór przyjętym zasadom i postąpię według własnego uznania. Ale, żeby zachować pewne pozory, dam tylko przedsmak tego co Was czeka jeśli sięgniecie po tę serię. Z zaszczytem wymienić mogę demonicznego nołlajfa, nie tak świętego wielbiciela spódniczek (szczególnie tych najkrótszych) i przepełnioną tsunderowatością wojowniczkę przeciwko złu. A, możecie mi wierzyć, to tylko początek.
Kreska w żaden sposób się nie wyróżnia, a nawet jest jedną z tych bardziej "typowych" we współczesnych pozycjach. Mimo to, mnie się bardzo spodobała. Idealnie oddaje charakter tego anime. No i oczywiście wspomnieć trzeba o genialnej ekspresji na twarzach bohaterów, bez której anime to nie byłoby takie samo. Samemu ożywieniu postaci również nic nie zarzucę, chociaż co uważniejsi mogą powiedzieć, że czasem podczas chodzenia nogi były zbyt sztywne. No, ale to tylko tak, żeby na siłę się do czegoś przyczepić. Animacja walk oraz wszystkie użyte efekty również mnie urzekły, głębiej wprowadzając w przedstawioną rzeczywistość.
Co do kolejnego aspektu zachwycania widza, czyli soundtracka, mam pewną uwagę. Może to moja ignorancja, ale muzyka była tak wkomponowana, że w większości nie zwraca się na nią uwagi. Co w tym przypadku jest plusem (to tylko brzmi tak negatywnie). Znaczy to, że po prostu wszystkie dźwięki są subtelnie dobrane do danych sytuacji, że nawet nie zawracamy sobie nimi głowy. Chociaż te dynamiczniejsze kawałki, podczas co dramatyczniejszych momentów, już nie są tak skromne. No, ale mnie zachwycały za każdym razem. Jednak, żeby tak kolorowo nie było, zawiodłam się na openingu (o którym ciężko powiedzieć, że był) i endingu. Opening z utworem Zero pojawił się dopiero po kilku odcinkach i właściwie był taki nijaki. Szczerze mówiąc już go nawet nie pamiętam. A ending (Tsuki hana) obejrzałam raz, no może dwa, a później już przewijałam, co zdarza mi się rzadko. Była tutaj podobna sytuacja jak z opening'iem, czyli, nic nowego i zapadającego w pamięć.
Podsumowując, uważam Hataraku Maou-sama! za anime godne polecenia. Jest pełne humoru, charakterystycznych postaci, ale też nie pozbawione akcji. Biorę również na siebie pełną odpowiedzialność i obiecuję, że podczas oglądania nieraz można się zdziwić i zachwycić, chociażby oryginalnością. Tu zakończę i się oddalę, a Was odganiam czym prędzej do oglądania. A mnie pozostaje jedynie oczekiwanie na drugi sezon, który po takim zakończeniu i fakcie, że manga trwa, pojawić się musi. Prawda?
Przed obejrzeniem pierwszego odcinka Hataraku Maou-sama! nie wiedziałam o tej serii nic, moja jedyna wiedza ograniczała się do wyglądu plakatu. Także tak naprawdę nie byłam do końca pewna czego powinnam się spodziewać. Już po odcinku pierwszym uświadomiłam sobie, że anime to będzie w dużej mierze o demonach i ich walce przeciwko dobru, jednak w obcym im wymiarze. W każdym razie tak myślałam. Szybko uświadomiłam sobie swój błąd i przestałam wyczekiwać pełnych emocji walk. Bo prawda jest taka, że Hataraku Maou-sama! jest anime wybitnym i komediowym. A kiedy piszę, że komediowym nie mam na myśli komedii w stylu "nie ogarniesz o co chodzi, ale śmiej się bo tak wypada". Mówię tu o prawdziwym humorze, który powinien do większości trafić. Co prawda są tu również sceny przepełnione emocjami, bynajmniej nie pozytywnymi, jednak zawsze ktoś rozładuje napięcie w taki sposób, że nie sposób się nie zaśmiać. Z początku przy oglądaniu jeszcze próbowałam zachować powagę, ale w końcu nie wytrzymałam i cały czas szczerzyłam się jak głupia do monitora. Hataraku Maou-sama! dzieli się na 13 odcinków, w których jest przedstawionych kilka historii, a z czasem są to po prostu pojedyncze epizody trwające jeden odcinek. Nadal jednak nad bohaterami wisi główny wątek, czyli powrót do swojego wymiaru i pokonanie zła. Taki zabieg jeszcze bardziej wskazuje na luźny charakter tej produkcji. Miała ona być zabawna i nie wymagająca myślenia i taka jest, ale nie w męczący sposób.
Jeśli chodzi o postacie są one należytym uwieńczeniem całej fabuły. Mamy przedstawione różne charaktery, ale każdy jest zabawny na swój własny, czasem irracjonalny, sposób. Chcąc być szczera muszę napisać, że tak naprawdę nie mam ochoty opisywać żadnego z bohaterów. I nie, nie dlatego, że mi się nie chce. Po prostu jestem zdania, że każdy powinien postać poznawać sam, od pierwszego odcinka do ostatniego endingu. A, że tu mamy takie osobistości, których poznawanie krok po kroku jest wręcz przyjemnością, tym bardziej chciałabym tego uniknąć, szczególnie, że anime liczy tylko 13 odcinków i napisanie czegokolwiek byłoby zdradzeniem wszystkiego. Także zrobię na przekór przyjętym zasadom i postąpię według własnego uznania. Ale, żeby zachować pewne pozory, dam tylko przedsmak tego co Was czeka jeśli sięgniecie po tę serię. Z zaszczytem wymienić mogę demonicznego nołlajfa, nie tak świętego wielbiciela spódniczek (szczególnie tych najkrótszych) i przepełnioną tsunderowatością wojowniczkę przeciwko złu. A, możecie mi wierzyć, to tylko początek.
Kreska w żaden sposób się nie wyróżnia, a nawet jest jedną z tych bardziej "typowych" we współczesnych pozycjach. Mimo to, mnie się bardzo spodobała. Idealnie oddaje charakter tego anime. No i oczywiście wspomnieć trzeba o genialnej ekspresji na twarzach bohaterów, bez której anime to nie byłoby takie samo. Samemu ożywieniu postaci również nic nie zarzucę, chociaż co uważniejsi mogą powiedzieć, że czasem podczas chodzenia nogi były zbyt sztywne. No, ale to tylko tak, żeby na siłę się do czegoś przyczepić. Animacja walk oraz wszystkie użyte efekty również mnie urzekły, głębiej wprowadzając w przedstawioną rzeczywistość.
Co do kolejnego aspektu zachwycania widza, czyli soundtracka, mam pewną uwagę. Może to moja ignorancja, ale muzyka była tak wkomponowana, że w większości nie zwraca się na nią uwagi. Co w tym przypadku jest plusem (to tylko brzmi tak negatywnie). Znaczy to, że po prostu wszystkie dźwięki są subtelnie dobrane do danych sytuacji, że nawet nie zawracamy sobie nimi głowy. Chociaż te dynamiczniejsze kawałki, podczas co dramatyczniejszych momentów, już nie są tak skromne. No, ale mnie zachwycały za każdym razem. Jednak, żeby tak kolorowo nie było, zawiodłam się na openingu (o którym ciężko powiedzieć, że był) i endingu. Opening z utworem Zero pojawił się dopiero po kilku odcinkach i właściwie był taki nijaki. Szczerze mówiąc już go nawet nie pamiętam. A ending (Tsuki hana) obejrzałam raz, no może dwa, a później już przewijałam, co zdarza mi się rzadko. Była tutaj podobna sytuacja jak z opening'iem, czyli, nic nowego i zapadającego w pamięć.
Podsumowując, uważam Hataraku Maou-sama! za anime godne polecenia. Jest pełne humoru, charakterystycznych postaci, ale też nie pozbawione akcji. Biorę również na siebie pełną odpowiedzialność i obiecuję, że podczas oglądania nieraz można się zdziwić i zachwycić, chociażby oryginalnością. Tu zakończę i się oddalę, a Was odganiam czym prędzej do oglądania. A mnie pozostaje jedynie oczekiwanie na drugi sezon, który po takim zakończeniu i fakcie, że manga trwa, pojawić się musi. Prawda?
niedziela, 30 marca 2014
Bóg ciężki żywot ma... "Noragami"
Tytuł oryginalny: Noragami
Tytuł alternatywny: ノラガミ
Gatunki: Akcja, Przygodowe, Nadprzyrodzone, Shounen
Rok produkcji: 2014
Ilość odcinków: 12
Yato jest najpopularniejszym bogiem w Japonii, ba, na całym świecie! Ma rzesze wyznawców i monstrualną świątynię. Ponadto jeżdżąc limuzyną, wszędzie widzi swoją twarz, a każde jego polecenia jest chętnie spełniane przez służki... I wtedy Yato zostaje wyrwany ze swych fantazji, spostrzegając, iż nadal jest tylko pomniejszym, zapomnianym przez ludzi bożkiem, ubranym w przepocony dres i zmuszonym sypiać na progu świątyni innego, ważniejszego boga... Największe marzenie oddala się jeszcze bardziej, kiedy Boskie Narzędzie Yato odchodzi od niego, przez co chłopak staje się prawie całkowicie bezbronny. Jednakże Yato nie należy do takich, którzy łatwo się poddają, więc, chcąc nie chcąc, chwyta się wcale-nie-boskich zadań, byle tylko uzbierać na wymarzoną świątynię. Po bardzo subtelnym zareklamowaniu się sprayem na ścianie jakiegoś budynku, bóg dostaje telefon i rusza na misję. Po chwili, poznajemy kolejną bohaterkę, Iki Hiyori, wielką fankę wrestlingu. Co łączy tę dwójkę? Odpowiedź brzmi Szogun, a jest to nie kto inny, tylko kotek, którego Yato zobowiązał się odnaleźć. Zupełnie przypadkowo Hiyori widzi, gdy chłopak w pogoni za kotem wbiega wprost pod nadjeżdżający autobus, więc, niewiele myśląc, stara się go uratować. Dziewczyna ochrzania Yato, ale... Chwila moment, czemu druga ona leży nieprzytomna na ulicy?! I czemu, po obudzeniu się w szpitalu, wszyscy próbują jej wmówić, że nie było tam żadnego chłopaka?! Odpowiedzi przyjdą szybciej i będą bardziej zaskakujące niż myślała...
Od czasu wypadku Hiyori żyje pomiędzy dwoma Wybrzeżami - Bliskim (świat ludzi) i Odległym (zaświaty). Objawia się to tym, że od czasu do czasu zdarza jej się wyskoczyć ze swojego ciała i przemierzać świat w formie astralnej urozmaiconej puchatym, różowym ogonkiem. Oprócz tego dziewczyna widzi ayakashi, czyli złe duchy z Odległego Wybrzeża; bogów (choć to umiała już wcześniej, jak się można domyślić) oraz ich Boskie Narzędzia. Wypadałoby jeszcze wyjaśnić ten zagadkowy termin. Boskie Narzędzia kiedyś były ludźmi i taką właśnie formę przybierają na co dzień. Natomiast, gdy bóg musi walczyć z ayakashi przemieniają się w broń. Mimo to, Boskie Narzędzia nie są traktowane przedmiotowo, ale stają się prawdziwymi towarzyszami swojego boga. Kiedy Hiyori, która uczepia się Yato, chcąc, żeby przywrócił ją do normalności, dowiaduje się, że bóg nie ma Boskiego Narzędzia, postanawia mu pomóc, co przynosi w sumie więcej kłopotów niż korzyści.
Pierwsze spotkanie - so romantic |
Zdecydowanie ogromnym plusem Noragami są postacie, które postaram się trochę przybliżyć.
Drugie spotkanie - creepy |
Hiyori z kolei, jak na typową nastolatkę zaskakuje tym, że nie irytuje. Co więcej, bardzo ją polubiłam przez te 12 odcinków. Zdecydowanie zdobyła moją sympatię, kiedy przy drugim spotkaniu z Yato dzwoni na policję mówiąc, że jakiś wariat podaje się za boga albo kiedy ayakashi łapie ją za nogę, a ona potwora po prostu pociąga z kopa. Jest z niej naprawdę rozsądna dziewczyna, która potrafi o siebie zadbać. Mało tego, nie raz to ona będzie ratowała z opresji panów. I co, da się zrobić sensowną bohaterkę? Da się.
Trójkę głównych bohaterów zamyka Yukine, nowe Boskie Narzędzie Yato. To jest właśnie ta postać, którą albo się lubi, albo się ma ochotę mu trzasnąć ilekroć pojawia się na ekranie. Dla mnie Yukine to świetna postać. Ma wygląd słodziaśnego blondaska, a potrafi nieźle dać popalić. Oczywiście, inna sprawa, że to co wyprawia w 7 i 8 odcinku, to już przekroczenie granicy. Ale pamiętajmy, Yukine jest gimnazjalistą, martwym gimnazjalistą, a co za tym idzie nic go nie ogranicza. Niby jest Yato, ale on raczej na poważnego opiekuna się nie nadaje. Tak więc, Yukine tęskniąc za normalnym życiem, korzysta z wolności, robiąc co mu się żywnie podoba, a to z kolei sprawia mnóstwo kłopotów Yato. Wiem, że ciężko zrozumieć, czemu go polubiłam, ale gdyby istnieli sami grzeczni bohaterowie, byłoby nudno, zwłaszcza, że Yukine nie jest złym chłopcem, jest po prostu bardzo zagubiony.
Mamy tu dużo bardzo barwnych postaci drugoplanowych. Słodka jak cukrzyca, bogini ubóstwa Kofuku, oraz jej Boskie Narzędzie - Daikoku, który jest rozsądny za nich oboje. Dalej mamy pałającą zemstą boginię Bishamon, która posiada naprawdę wiele broni, z czego wyróżnia się tylko Kazuma. Najbardziej z tych pobocznych bohaterów zainteresował mnie właśnie Kazuma, Nora i Rabo. Niestety, tak jak już wspominałam anime liczy tylko 12 odcinków, więc nie mamy szansy poznać bliżej nikogo, za wyjątkiem głównej trójki.
Wizualnie Noragami prezentuje się bardzo dobrze, nie mam się do czego przyczepić. Niektórych może razić wygląd ayakashi, ale mnie latające gałki oczne i różnokolorowe potwory bardzo się spodobały. No i przede wszystkim kreska, zakochałam się w kresce, postaci są ślicznie narysowane, no i te oczy... Nierzadko oczy Yato po prostu się świecą, wygląda to genialnie. Urzekły mnie też świetnie zrobione sceny walki.
Muzyka jest kapitalna. Żywiołowego openingu (Hello Sleepwalkers - Goya no machiawase) mogłabym słuchać bez końca. Włączając w to fajną animację z openingu, piosenka perfekcyjnie pasuje do anime. Ending (TIA - Heart Realize) z kolei jest naprawdę śliczny, nigdy nie zdarzyło mi się go wyłączyć. Podczas oglądania uśmiech sam ciśnie się na usta. Grzechem byłoby nie wspomnieć o świetnej muzyce w trakcie odcinków. Elektroniczne utwory podczas scen walki są wyśmienite, gwarantuję Wam, że po obejrzeniu nie powiecie, że "coś tam grało, ale nie zwracałem uwagi".
Jak nigdy postanowiłam wspomnieć jeszcze o seiyu. Hiroshi Kamiya (którego głosem mówią tacy bohaterowie jak Kapral Levi z Shingeki no kyojin czy Izaya z Durarara!!) naprawdę samym cudownym głosem i oczywiście talentem aktorskim zrobił trzy czwarte postaci Yato. Jak dla mnie coś niesamowitego, zakochałam się w tym głosie.
Polecam Noragami każdemu. Może nie jest to anime wybitne, ale ogląda się świetnie. Boscy bohaterowie, magnetyzująca muzyka, ciekawa fabuła i śliczna kreska. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, oglądajcie jak najszybciej, nie pożałujecie. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko zapłacić Yato 5 jenów i ładnie pomodlić się o drugi sezon (mam nadzieję, że tym razem dłuższy).
niedziela, 23 marca 2014
Savage Garden tom I
Tytuł: Savage Garden
Inne tytuły: 새비지 가든
Autor: Lee Hyeon-Sook
Wydawnictwo PL: Yumegari
Rok wydania: 2013
Gatunek: dramat, zamiana płci,
historyczny, szkolne życie, shoujo
Ilość tomów: 7 (zakończone)
Typ: manhwa
XVIII-wieczna Anglia. Jedną z dziewięciu najbardziej ekskluzywnych uczelni dla synów arystokracji, jest Savage Garden. To właśnie tam trafia uboga sierota Gabriela, która w skutek tragicznego wypadku zmuszona jest udawać swojego przyjaciela - Jeremy'ego, syna szlachcica z nieprawego łoża. Z początku dziewczynie szkoła jawi się jako raj, pełen honorowych, acz bogatych paniczów. Jednak Gabriela, a teraz już Jeremy, szybko uświadamia sobie, że piękne mury skrywają paskudne wnętrze pełne intryg i nienawiści. Czy przebrana dziewczyna odnajdzie się w tym nowym, dla siebie świecie?
Savage Garden to kolejne dzieło jednej z najbardziej poważanych koreańskich rysowniczek - Lee Hyeon-Sook. Znana jest ona z niebanalnych, pełnych emocji historii, poruszających drażliwe tematy. Ostatnimi czasy możemy się cieszyć dużą popularnością jej komiksów na polskim rynku, Kotori wydaje Kwiaty Grzechu, a Yumegari recenzowane właśnie Savage Garden. Ale myślę, że nikt z tego powodu nie narzeka, bo nie bez powodu pani Hyeon-Sook zdobyła taką międzynarodową popularność.
Tym razem mamy do czynienia z realiami XVIII-wiecznej Anglii, gdzie wchodzimy w kręgi arystokracji, poznając jej prawdziwie oblicze. W pierwszym tomie tej manhwy ukazany jest dopiero zarys całej fabuły, który wprowadza nas do czegoś "większego". Powierzchownie przedstawieni są bohaterowie, których bliżej będzie nam dane poznać, najprawdopodobniej w kolejnych tomach. Tak, więc póki co jedyne co mogę napisać to to, że Savage Garden zaczyna się bardzo obiecująco. I mam nadzieję, że się nie zawiodę, bo pierwszy tom naprawdę zachęca do poznania tej historii.
Jeśli chodzi o postacie to jest tak jak wspominałam, na razie wiele o nich nie wiemy. Jednak pewne cechy, a nawet urywki przeszłości, są ukazane. Dlatego, krótko bo krótko, postaram się nieco przybliżyć te osobistości.
Główną bohaterką jest Gabriela, mieszkająca w sierocińcu, córka zubożałych arystokratów. Poznaje tam Jeremy'ego, który jest nieślubnym synem szlachcica. Kiedy dochodzi do pewnego wypadku, dziewczyna musi zacząć udawać przyjaciela i iść do szkoły dla bogaczy. Gabriela jest prostą dziewczyną, zawsze uczynną i miłą, broniącą słabszych. Właśnie te cechy tak bardzo odróżniają ja od innych uczniów. Na razie wydają się być ona postacią o silnym charakterze, więc oby tak dalej!
Dalej poznajemy dwóch braci - Euana i Raymond'a Kensington, synów znaczącego arystokraty. Pierwszy z nich jest prawowitym dziedzicem rodzinnej fortuny. Z pierwszego tomiku wynika, że jest on wielbicielem wszelakich romansów, nieistotne z jaką płcią. O drugim z braci wiemy niewiele, jeśli nie powiedzieć nic. Wydaje się być małomówny i tajemniczy, ale również sprytny. Mam nadzieję, że w następnych tomach już poznamy ich bliżej, bo bracia wydaja się być interesującymi charakterami.
Bohater, który również został przybliżony w tym tomie to Joshua, syn pryncypała uczelni. Jest arogancki i egoistyczny. Ponad to wykazuje zainteresowanie Raymond'em. On również zapowiada się ciekawie.
Ostatecznie wszystkie postacie wyglądają interesująco i charakterystycznie. Nie mogę się doczekać, aby poznać je bliżej.
Co do kreski, na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem ogromną fanką stylu w którym rysowane są manhwy. Także i tutaj nie ma niespodzianek. Kreska ogromnie przypadła mi do gustu. Jest schludna i po prostu bardzo ładna. Ponad to, jak w większości przypadków, jest ona w pewien sposób groteskowa. Co do teł, nie jest źle, ale zdarza się, że są puste, ale kiedy już się pojawiają, są bardzo szczegółowo wykonane.
Polskie wydanie prezentuję się bardzo dobrze, po raz kolejny nie zawiodłam się na Yumegari. Tomik ładnie prezentuje się na półce, wydanie z obwolutą. W środku nie dostrzegłam żadnych błędów.
Podsumowanie obędzie się bez większych niespodzianek. Wszystkim, którzy się wahają lub jeszcze o tej manhwie nie słyszeli, gorąco polecam. Savage Garden jest w pełni warte zainteresowania, pozycja jest poważna, ale posiada również momenty przy których na twarz wkrada się uśmiech. Jest to pozycja co do której mam duże zaufanie i z pewnością na dalszych tomikach również się nie zawiodę. Dlatego nie przedłużając, raz jeszcze polecam i mam nadzieję, że Was również, tak jak mnie, oczaruje Savage Garden i razem będziemy wyczekiwać kolejnych tomów.
Główną bohaterką jest Gabriela, mieszkająca w sierocińcu, córka zubożałych arystokratów. Poznaje tam Jeremy'ego, który jest nieślubnym synem szlachcica. Kiedy dochodzi do pewnego wypadku, dziewczyna musi zacząć udawać przyjaciela i iść do szkoły dla bogaczy. Gabriela jest prostą dziewczyną, zawsze uczynną i miłą, broniącą słabszych. Właśnie te cechy tak bardzo odróżniają ja od innych uczniów. Na razie wydają się być ona postacią o silnym charakterze, więc oby tak dalej!
Dalej poznajemy dwóch braci - Euana i Raymond'a Kensington, synów znaczącego arystokraty. Pierwszy z nich jest prawowitym dziedzicem rodzinnej fortuny. Z pierwszego tomiku wynika, że jest on wielbicielem wszelakich romansów, nieistotne z jaką płcią. O drugim z braci wiemy niewiele, jeśli nie powiedzieć nic. Wydaje się być małomówny i tajemniczy, ale również sprytny. Mam nadzieję, że w następnych tomach już poznamy ich bliżej, bo bracia wydaja się być interesującymi charakterami.
Bohater, który również został przybliżony w tym tomie to Joshua, syn pryncypała uczelni. Jest arogancki i egoistyczny. Ponad to wykazuje zainteresowanie Raymond'em. On również zapowiada się ciekawie.
Ostatecznie wszystkie postacie wyglądają interesująco i charakterystycznie. Nie mogę się doczekać, aby poznać je bliżej.
Co do kreski, na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem ogromną fanką stylu w którym rysowane są manhwy. Także i tutaj nie ma niespodzianek. Kreska ogromnie przypadła mi do gustu. Jest schludna i po prostu bardzo ładna. Ponad to, jak w większości przypadków, jest ona w pewien sposób groteskowa. Co do teł, nie jest źle, ale zdarza się, że są puste, ale kiedy już się pojawiają, są bardzo szczegółowo wykonane.
Polskie wydanie prezentuję się bardzo dobrze, po raz kolejny nie zawiodłam się na Yumegari. Tomik ładnie prezentuje się na półce, wydanie z obwolutą. W środku nie dostrzegłam żadnych błędów.
Podsumowanie obędzie się bez większych niespodzianek. Wszystkim, którzy się wahają lub jeszcze o tej manhwie nie słyszeli, gorąco polecam. Savage Garden jest w pełni warte zainteresowania, pozycja jest poważna, ale posiada również momenty przy których na twarz wkrada się uśmiech. Jest to pozycja co do której mam duże zaufanie i z pewnością na dalszych tomikach również się nie zawiodę. Dlatego nie przedłużając, raz jeszcze polecam i mam nadzieję, że Was również, tak jak mnie, oczaruje Savage Garden i razem będziemy wyczekiwać kolejnych tomów.
niedziela, 16 marca 2014
Dzikie love story zwyczajnej dziewczyny i niezwyczajnego chłopaka, czyli "Beast Master"
Tytuł: Beast Master
Autor: Kyousuke Motomi
Wydawnictwo PL: Waneko
Rok wydania:
- oryginalne: 2006
- polskie: 2014
Ilość tomów: 2
Status: zakończone
Yuiko Kubozuka to, raczej pod każdym względem, zupełnie zwyczajna uczennica drugiej klasy liceum. Jej jedyną słabością jest ogromna miłość do zwierzaków. Kiedy tylko dziewczyna widzi kota/ psa/ ptaszka/ jakieś inne zwierzątko, szaleje z radości i ma ochotę mocno go wytulać. Niestety, obiekty miłości Yuiko otwarcie kpią sobie z jej uczucia. Tak jest i w przypadku, kiedy ściga kotka, który zachwycony jej miłością drapie ją po twarzy i, korzystając z chwili nieuwagi dziewczyny, ucieka na drzewo. Ale los się do dziewczyny uśmiecha i zsyła jej kotu wybawiciela w postaci człowieka o przerażającym spojrzeniu dzikiego zwierza. Chłopak ratuje kota i ucieka. No, ale jak się można spodziewać, nie jest to wcale ostatnie spotkanie tej dwójki, bo na drugi dzień okazuje się, że do klasy Yuiko dochodzi nowy uczeń... Leo Aoi na wstępie posyła całej klasie mordercze spojrzenia, co wcale nie pomaga mu w zdobyciu nowych kolegów. Podczas gdy pozostali uczniowie drżą z przerażenia przed dziko wyglądającym chłopakiem, Yuiko rozpoznaje w nim wybawiciela swojego kota i postanawia mu podziękować. Przy okazji odkrywa, że wygląd Leo jest bardzo mylący i tak naprawdę jest z niego bardzo miły chłopak. No i zwierzęta go wprost uwielbiają! Jednakże Leo skrywa pewną tajemnicę, która przeraża nawet jego samego...
Wiecie, Beast Master jest jedną z takich mang, które czyta się naprawdę dobrze. Zdecydowanie wciąga i nie daje się oderwać aż do samego końca, mimo, że historia sama w sobie nie jest szczególnie odkrywcza. Powiedziałabym nawet, że jest dość naiwna. Ale właśnie shoujo jest takim gatunkiem, który krzyczy czytelnikowi prosto w twarz: "Popatrz, jakie to przewidywalne i lekko głupiutkie, a jak bardzo ci się podoba!". Nie jestem w stanie do końca stwierdzić, z czego to wynika. Myślę, że Beast Master ma po prostu pewien urok, któremu bardzo ciężko się oprzeć. Manga jest urocza, ale nie w sposób, od którego można dostać mdłości i naprawdę zabawna, a nawet znajdą się momenty smutne czy "mrożące krew w żyłach".
Fabuła skupia się głównie na relacjach łączących Yuiko i Leo, które prezentują się ciekawie. Naszą dwójkę spotkają naprawdę niełatwe próby i przeciwności losu. Mimo to, nie uświadczymy tutaj jakichś głębokich intryg czy gwałtownych zwrotów akcji. No, w końcu to komedia romantyczna i w dodatku zaledwie dwutomowa. Ale właśnie długość tej mangi jest jej ogromnym plusem. Nie ukrywam, że chciałabym, żeby seria była trochę dłuższa, ale wynika to z tego, że tak miło mi się ją czytało. Po lekturze całości stwierdzam, że wszystko jest ładnie zamknięte - nie ma ani niedosytu i myśli, że coś tam się nie wyjaśniło, ani uczucia rozwleczenia.
Przejdźmy do bohaterów, których nie ma tu zbyt wielu. Nic dziwnego przy takiej długości, ale może lepiej, że skupiono się na głównej parce, zamiast wprowadzać tabuny postaci drugoplanowych.
Leo Aoi większą część swojego życia spędził w Afryce, dlatego bardzo przypomina zwierzaka nie tylko z wyglądu, ale również z zachowania. Nie oznacza to wcale, że chłopak na przykład warczy na ludzi, chociaż czasami zdarza mu się skakać po drzewach... Tak po prawdzie przypomina raczej słodkiego kociaka niż dziką bestię. A jak moje osobiste odczucia względem tej postaci? Przemiły, oddany, dość dziecinny i naprawdę czarujący chłopak po prostu podbił moje serce. Przy jego pierwszym uroczym uśmiechu ochrzciłam go słoneczkiem tej mangi. I tak zachowanie słoneczka sprawiało przyjemne ciepło na sercu, jak na przykład wtedy, gdy Leo bardzo pięknie wyznawał swoją miłość, czy bronił Yuiko; lub wywoływało szczery śmiech (mówię tutaj o zachwycie nad napojem gazowanym ;).
Taka postać jak Leo zasługuje na odpowiednią partnerkę. No cóż, Yuiko może nie jest jakąś wybitną bohaterką, ale da się lubić. Dziewczyna nie jest irytująca, przeraźliwie nieśmiała czy wiecznie oblewająca się rumieńcem. Można powiedzieć, że Yuiko jest po prostu normalna i to jest właśnie jej największa zaleta. Piękno tkwi w prostocie. Przy dziecinnym Leo, to właśnie Yuiko jest tą rozsądną. Ale jest jeden wyjątek... zwierzęta, dla których dziewczyna całkowicie traci głowę. Licealistka jest również bardzo uparta i odważna, czym zdecydowanie zaskarbiła sobie moją sympatię.
Pozostałe postacie stanowią raczej tło dla głównych bohaterów. Mimo to, jest to dość barwna grupka: Sasamoto, który wyłamuje się ze schematu miłego i uczynnego okularnika; Bosu - barczysty, łysy facet, zawsze w towarzystwie obstawy, a w sercu życzliwy i dobry; Toki - japońsko-amerykański Niemiec, opiekun Leo oraz pewien mężczyzna w czapce i okularach, ale nie chcę zanadto spoilerować, więc powiem tylko, że to bardzo fajna postać.
Oprawa graficzna jest w porządku. Kreska bardzo przypadła mi do gustu, zwłaszcza Leo jest świetnie narysowany. Często rysunek chłopaka jest uproszczony i właśnie to dodaje sporo uroku jego osobie. Co do teł... Czasami w ogóle znikają, a czasami są, ale raczej niedopracowane. Tymczasem mocnym punktem są przejrzyste sceny dynamiczne. A okładki? Tak średnio mi się podobają, ale nie da się dogodzić każdemu...
Ah, no i zapomniałabym wspomnieć o naszym, polskim wydaniu. Waneko wykonało kawał dobrej roboty. Nie wypatrzyłam żadnych błędów, a tłumaczenie jest po prostu genialne ("kotełek" oraz "tu macz low łil kil ju" zabiły mnie na miejscu).
Chyba łatwo wywnioskować, że jak najbardziej polecam. Beast Master przedstawia niezwykle ciepłą i uroczą historię, która mnie prawdziwie urzekła. "Połknęłam" ją w jeden wieczór i jestem przekonana, że Wam wcale nie zajmie więcej czasu. Naturalnie, nie jest to jakieś wybitne dzieło, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle innych shoujo. Oczywiście zupełnie inna sprawa, jeśli ktoś za romansami szkolnymi zwyczajnie nie przepada... W każdym innym przypadku polecam tę odświeżającą mangę, można przy niej naprawdę miło spędzić czas. Banan na twarzy murowany!
niedziela, 9 marca 2014
Strażniczka Orelianu
Tytuł: Strażniczka Orelianu
Inne tytuły: オルレリアンの騎士姫
Orlelian no Kishi Hime
Aurelian no Kishi-hime
Orurerian no Kishihime
Autor: Rin Kouduki
Wydawnictwo PL: Taiga
Rok wydania:
• oryginalne: 2009
• polskie: 2013
Gatunek: komedia, fantasy, romans, shoujo
Ilość tomów: 1
Status: zakończone
Status: zakończone
Aira jest wojowniczką, odważniejszą od niejednego mężczyzny, ale przez to czuje się mało kobieca. Pewnego dnia zostaje wyznaczona na osobistą obrończynię następcy tronu królestwa Orelian, księcia Rudilis'a. Książę znany jest w całym królestwie jako kobieciarz, co udowadnia Airze już przy pierwszym spotkaniu. Jednak z biegiem czasu bohaterka odkrywa drugą stronę Rudi'ego, który ponad wszystko troszczy się o dobro rodziny i podwładnych. Aira odkrywa, że zaczęła się w księciu zakochiwać. Ale czy rycerz może sobie pozwolić na takie uczucia? I czy zdoła go ochronić przed czyhającymi na jego życie niebezpieczeństwami?
"Strażniczka Orelianu" jest pierwszą mangą wydaną przez, bądź co bądź, jedno z młodszych wydawnictw na naszym rynku, wydawnictwo figurujące po nazwą Taiga. Manga jest z gatunku shojo, posiadająca tylko (i może całe szczęście) jeden tom. Cóż mogę rzec, większego wrażenia to na mnie po przeczytaniu nie zrobiła. Powiedziałabym nawet, że czuje się dumna iż dobrnęłam do końca. Z góry chce zaznaczyć, że do romansów nic nie mam, a nawet je lubię. No, ale "Strażniczka" jest dla mnie, niestety, swoistą porażką. Czytałam kiedyś one-shota z tego gatunku, liczącego bodajże 40 stron, który wywołał we mnie więcej emocji niż ten tomik. Może jestem zbyt surowa? Bo właśnie, jest to jeden tom, więc czego ja się spodziewałam? Prawdę mówiąc, nie oczekiwałam zbyt wiele od tej pozycji. Kupiłam ją raczej bez zastanowienia, kiedy to nic lepszego nie zauważyłam na półce w Matrasie. Ale opis mnie zaciekawił i wskazywał, że może będzie "na czym oko zawiesić". Jednak przeliczyłam się, mając nawet tak małe wymagania. Jak wspominałam, pomysł jakiś tam jest, ale wykonanie jest mocno ubogie. Wszystko jest takie cukierkowe i nierealistyczne, w sposób, przez który ciężko przebrnąć. Bohaterowie nie do przełknięcia (o czym za chwilę), problemy wyolbrzymione jak w typowych mangach shojo, naprawdę typowych. Pewnie znajdzie się grono osób, którym manga przypadnie do gustu, ale myślę, że jest dla tych, którzy namiętnie zaczytują się w tym gatunku. Bo jak dla mnie "Strażniczka Orelianu" nie jest nawet jedną z tych jednotomówek, przy których można się na spokojnie "odmóżdżyć", człowiek cały czas łapie się za głowę, a wewnętrzny wykrywacz nadmiernej ilości absurdu, zaczyna dzwonić na alarm. No, przynajmniej w moim przypadku.
A skoro o bohaterach... Tradycyjnie, nie wymagając zbyt wiele od jednego tomu, mamy ich niewiele. Ogólnie to ciężko mi coś o nich napisać, nie poznajemy ich bliżej. Jednak postaram się wykrzesać cokolwiek z tego co dostajemy.
Aira Welban, nie mając wyboru sama musiała zacząć chronić i reprezentować rodzinę. Jest dziewczyną pochodzącą z ludu, ale za to ma niezwykłe zdolności w walce i wykazuje się odwagą. Podobno. Taki obraz Airy usilnie chce nam wmówić autorka, niestety z marnym skutkiem. Przez cały tomik bohaterka narzeka na swój brak uroku i kobiecości, zamiast księcia ochraniać, ucieka od niego, spalona wstydem. Według mnie tak się rycerz nie zachowuje. Mogłabym wymieniać dalej, ale napiszę tylko, że już dawno nie spotkałam się z tak irytującą postacią jaką jest Aira.
Książe Rudilis, przyszły król Orelianu. Mówi się, że zawodowo ugania się za spódniczkami. Ale prócz tego jest też dobry w stosunku do poddanych, nie mówiac o pełnym oddaniu rodzinie. Jeśli chodzi o niego to właściwie wielkich odczuć nie mam. Po prostu był, za dużo oprócz rumieńców Airy, nie wniósł. W skrócie typowy charakter, w którym teoretycznie nie można się nie zakochać.
Jeśli chodzi o innych bohaterów to z imienia wymienieni są księżna Karina, macocha księcia, jego przybrany brat - książę Fidis oraz kandydatka na żonę następcy, Cecilia. Ale postacią na którą chciałabym zwrócić większą uwagę jest bliski przyjaciel Rudi'ego, Sebir. Jedyna postać, którą jako tako polubiłam. Wiele o nim nie wiemy, prócz tego, że jest księciu oddany i uczciwy.
Oprawa graficzna też nic wyjątkowego nie wnosi. Postacie są ładne, chociaż proporcje czasem przerażają (patrz-szyja księcia), tła raczej ubogie. Ale jeśli ktoś lubi pełno kwiatuszków i bąbelków, znajdzie tu coś dla siebie. Wszystko jest na poziomie dobrym i nic więcej powiedzieć nie umiem. Wydanie polskie również prezentuje przyzwoity poziom. Tomik z obwolutą.
Z całej recenzji wynika, że "Strażniczkę Orelianu" spisałam na straty. Ale czy na pewno? Prawdą jest, że mnie się nie spodobała i nikomu nie będę jej polecać. Może nie jest to nic zaskakującego, ale pewnie jakiś tam spaczony urok ma. Cóż, nie moje gusta. Podsumowując, jeśli lubujecie w takich klimatach i jeszcze Was nie zraziłam, powodzenia w czytaniu. Ale jeśli szukacie czegoś ambitniejszego, przy czym chcielibyście trochę pomyśleć, to nie tędy droga.
niedziela, 2 marca 2014
Liberty ★ Liberty!
Tytuł: Liberty Liberty!
Tytuł alternatywny: リバティ・リバティ!
Autor: Hinako Takanaga
Wydawnictwo PL: Studio JG
Rok wydania:
• oryginalne: 2005
• polskie: 2010
Gatunek: shōnen-ai, komedia
Ilość tomów: 1
Status: zakończone
Status: zakończone
Itaru nie mogąc poradzić sobie ze swoimi problemami postanawia przeprowadzić się z Osaki do Tokio, mając nadzieję na nowe, lepsze życie. Ale już pierwszego dnia po raz kolejny zderza się z bolesną rzeczywistością. Budzi się pijany, bez grosza przy duszy, na stercie śmieci w jakimś ciemnym zaułku. I jakby tego było mało widzi przed sobą obiektyw kamery, która bezlitośnie go nagrywa. Niewiele myśląc, za doradcę mając alkohol i zranioną dumę, napada na kamerującego go mężczyznę. W trakcie szarpaniny zniszczeniu ulega wspomniana kamera. Następnego dnia Itaru budzi się w obcym domu, wyspany i czysty. Jednak nie pamięta co się działo poprzedniej nocy. A okazuje się, że nieźle nabroił, co uświadamia mu właściciel kamery, Kouki, który każe mu oddać pieniądze za zniszczony przedmiot. Wszystko wydawałoby się proste, tylko, no właśnie, Itaru nie ma z czego oddać. W ten sposób zaczyna pomagać Koukiemu, żeby choć trochę odpokutować. Tylko młody chłopak zaczyna coraz bardziej przywiązywać się do kamerzysty i prócz chęci szacunku, pragnie, aby ten spojrzał na niego w ten jeden, wyjątkowy sposób...
Liberty Liberty to manga stworzona przez, znaną już chyba wszystkim w środowisku yaoi (i nie tylko), mangake Hinako Takanage. Charakteryzuje się ona ciekawymi pomysłami na fabułę i nie gorszym ich urzeczywistnieniem. I tym razem nie jest inaczej. Manga, jak na jednotomówkę, jest przemyślana i wciąga. Ale, no właśnie, mimo wszystko ma ona tylko jeden tom, co musi skutkować tym, że będzie przewidywalna. I chociaż wydawać by się mogło, że będzie to wada, to tak nie jest. Nie będę ukrywać, że trochę się na tym gatunku znam, a i tak przy Liberty Liberty bawiłam się doskonale. Jest to lekka historia, na której się pośmiejemy, ale również nie obędzie się bez małych dramatów. Ponad to podczas czytania mogą wystąpić niekontrolowane rumieńce, ale tu zastrzegam i apeluje do wszystkich niechętnych, w tej mandze nic bardziej zbereźnego prócz pocałunków nie znajdziecie, a i ich jest niewiele. Pozwolę sobie tu na przywołanie słów samej autorki, która na końcu tomiku napisała, że to co zobaczymy w Liberty jest dopiero początkiem znajomości Itaru i Koukiego, dlatego to co czytamy jest na etapie odkrywania własnych pragnień i przełamywania lodów.
Jeśli chodzi o samych bohaterów to za dużo do opowiadania tu nie ma. I właśnie, dlatego jednotomówki są tak zdradzieckie, nawet jeśli polubimy jakąś postać, to nie możemy jej poznać wystarczająco, żeby poczuć się z nią związanym. Mimo to coś się o bohaterach tej mangi dowiadujemy. Jestem zmuszona opisać tylko trzech bohaterów, bo tylko o nich jestem w stanie napisać więcej niż jedno zdanie. Ale nie myślcie, że w Liberty Liberty są tylko trzy postacie, o nie. Jest też kilka innych, nawet wymienionych z imienia, ale nie sądzę, że warto o nich pisać, skoro tylko imię znamy, a sami bohaterowie służą raczej jako tło.
Itaru Yaichi to dwudziestoletni chłopak, który w życiu zaznał już wiele nieszczęść, co tu dużo mówić, ma po prostu wielkiego pecha. Jest utalentowany, ale jednocześnie niepewny swoich umiejętności. Dopiero po poznaniu Koukiego zaczyna być bardziej zdeterminowany i stanowczy. Itaru to typowy uke*, słodki i naiwny. Są to cechy, które w większości przypadków sprawiają, że postać jest bardzo irytująca i nie zdobywa sympatii. Jednak przy Yaichim nie miałam takich myśli, co prawda zdarzyło się przewrócić oczami, ale nadal jest to postać, którą polubiłam. A już na pewno zaimponował mi swoją postawą, kiedy zaczął odkrywać w sobie uczucia, nie siedział i psioczył nad tym, jaki to los jest okrutny. Nie, Itaru postanowił, że zrobi wszystko, żeby Kouki chociaż trochę się do niego przekonał.
Kouki Kuwabara to kamerzysta pracujący dla lokalnej stacji telewizyjnej. Nie jest to zajęcie dzięki któremu opływa w luksusy, ale za to robi to co kocha. Z pozoru jest to chłodny i niechętny mężczyzna, ale kiedy poznajemy go bliżej okazuje się być czuły, jednak nadal trzyma się na dystans. Chociaż na początku nie polubił Itaru, to już z rozwojem sytuacji zaczął być dla niego przyjacielem i wsparciem. Niestety, o przeszłości Kuwabary wiemy nawet mniej niż o tej Itaru, ale można wywnioskować, że też nie miał tak kolorowo. Kouki jest postacią, którą od razu polubiłam. Nie tylko dlatego, że jest rasowym bishem, ale głównie za jego charakter i to, że nie odrzucił młodszego chłopaka.
Ostatnią opisywaną postacią jest Kurumi Tokita, założycielka/prezenterka/redaktorka w stacji, w której pracuje Kouki. Jest osobą, która w dużej mierze wprowadza do mangi humor i zawsze rozładuję napięcie, ale też posłuży radą. Jednak to nie to sprawia, że Kurumi jest tak barwną postacią. To co w niej charakterystyczne to to, że w zasadzie jest ona tranwestytą. Ale uwierzcie mi, w żaden sposób nie wpasowuje się do tych wszystkich stereotypów. Jest to postać, którą naprawdę da się polubić.
Hinako Takanaga ma już wypracowany swój własny, trudny do pomylenia z innymi, styl. W Liberty Liberty kreska jest schludna i po prostu ładna. Projekty postaci są przemyślane, mamy seme* przystojniaka, a uke to prawdziwy słodziak. Większość akcji odbywa się w pomieszczeniach, gdzie tła są zrobione dobrze, nie ma pustych pół, jak to się czasami zdarza. Ogólnie kreskę oceniam bardzo wysoko, mi przypadła do gustu. Chociaż, żeby za bardzo nie wychwalać, przyznam, że rumieńce Itaru czasem wyglądały jakby biedny chłopak miał co najmniej czterdzieści stopni gorączki. Ale prócz tego jest bardzo dobrze.
A jeśli już jesteśmy przy stronie wizualnej to może napiszę coś o polskim wydaniu, które również prezentuje dobry poziom. Wydanie nie posiada obwoluty. Ogólnie nie ma co się rozpisywać, ponieważ jak pisałam przed chwilą wszystko wypadło dobrze, ale muszą wspomnieć o małych błędach w samym tłumaczeniu, a raczej jego wykonaniu. Zdarzały się zniknięcia znaków interpunkcyjnych czy powtórzenia słów. Ale nadal są to praktycznie nic nieznaczące błędy, które w żaden sposób nie przeszkadzają w czytaniu.
Ostatecznie Liberty Liberty wspominam bardzo pozytywnie. Czyta się szybko, ale to nie znaczy, że nie zostaje w pamięci. Z ręką na sercu przyznaje, że sama już trzy razy sięgałam po tę mangę i za każdym razem bawiłam się równie dobrze co pierwszy raz. Komu polecam? Z pewnością osobom, które lubują się w tym gatunku, a jeszcze nie zapoznały się z tą historią. Ale poza tym polecam tym, którzy chcą sprawdzić "z czym to się je". Liberty Liberty jest idealną pozycją, żeby zapoznać się z boys love.
Liberty Liberty to manga stworzona przez, znaną już chyba wszystkim w środowisku yaoi (i nie tylko), mangake Hinako Takanage. Charakteryzuje się ona ciekawymi pomysłami na fabułę i nie gorszym ich urzeczywistnieniem. I tym razem nie jest inaczej. Manga, jak na jednotomówkę, jest przemyślana i wciąga. Ale, no właśnie, mimo wszystko ma ona tylko jeden tom, co musi skutkować tym, że będzie przewidywalna. I chociaż wydawać by się mogło, że będzie to wada, to tak nie jest. Nie będę ukrywać, że trochę się na tym gatunku znam, a i tak przy Liberty Liberty bawiłam się doskonale. Jest to lekka historia, na której się pośmiejemy, ale również nie obędzie się bez małych dramatów. Ponad to podczas czytania mogą wystąpić niekontrolowane rumieńce, ale tu zastrzegam i apeluje do wszystkich niechętnych, w tej mandze nic bardziej zbereźnego prócz pocałunków nie znajdziecie, a i ich jest niewiele. Pozwolę sobie tu na przywołanie słów samej autorki, która na końcu tomiku napisała, że to co zobaczymy w Liberty jest dopiero początkiem znajomości Itaru i Koukiego, dlatego to co czytamy jest na etapie odkrywania własnych pragnień i przełamywania lodów.
Jeśli chodzi o samych bohaterów to za dużo do opowiadania tu nie ma. I właśnie, dlatego jednotomówki są tak zdradzieckie, nawet jeśli polubimy jakąś postać, to nie możemy jej poznać wystarczająco, żeby poczuć się z nią związanym. Mimo to coś się o bohaterach tej mangi dowiadujemy. Jestem zmuszona opisać tylko trzech bohaterów, bo tylko o nich jestem w stanie napisać więcej niż jedno zdanie. Ale nie myślcie, że w Liberty Liberty są tylko trzy postacie, o nie. Jest też kilka innych, nawet wymienionych z imienia, ale nie sądzę, że warto o nich pisać, skoro tylko imię znamy, a sami bohaterowie służą raczej jako tło.
Itaru Yaichi to dwudziestoletni chłopak, który w życiu zaznał już wiele nieszczęść, co tu dużo mówić, ma po prostu wielkiego pecha. Jest utalentowany, ale jednocześnie niepewny swoich umiejętności. Dopiero po poznaniu Koukiego zaczyna być bardziej zdeterminowany i stanowczy. Itaru to typowy uke*, słodki i naiwny. Są to cechy, które w większości przypadków sprawiają, że postać jest bardzo irytująca i nie zdobywa sympatii. Jednak przy Yaichim nie miałam takich myśli, co prawda zdarzyło się przewrócić oczami, ale nadal jest to postać, którą polubiłam. A już na pewno zaimponował mi swoją postawą, kiedy zaczął odkrywać w sobie uczucia, nie siedział i psioczył nad tym, jaki to los jest okrutny. Nie, Itaru postanowił, że zrobi wszystko, żeby Kouki chociaż trochę się do niego przekonał.
Kouki Kuwabara to kamerzysta pracujący dla lokalnej stacji telewizyjnej. Nie jest to zajęcie dzięki któremu opływa w luksusy, ale za to robi to co kocha. Z pozoru jest to chłodny i niechętny mężczyzna, ale kiedy poznajemy go bliżej okazuje się być czuły, jednak nadal trzyma się na dystans. Chociaż na początku nie polubił Itaru, to już z rozwojem sytuacji zaczął być dla niego przyjacielem i wsparciem. Niestety, o przeszłości Kuwabary wiemy nawet mniej niż o tej Itaru, ale można wywnioskować, że też nie miał tak kolorowo. Kouki jest postacią, którą od razu polubiłam. Nie tylko dlatego, że jest rasowym bishem, ale głównie za jego charakter i to, że nie odrzucił młodszego chłopaka.
Ostatnią opisywaną postacią jest Kurumi Tokita, założycielka/prezenterka/redaktorka w stacji, w której pracuje Kouki. Jest osobą, która w dużej mierze wprowadza do mangi humor i zawsze rozładuję napięcie, ale też posłuży radą. Jednak to nie to sprawia, że Kurumi jest tak barwną postacią. To co w niej charakterystyczne to to, że w zasadzie jest ona tranwestytą. Ale uwierzcie mi, w żaden sposób nie wpasowuje się do tych wszystkich stereotypów. Jest to postać, którą naprawdę da się polubić.
Hinako Takanaga ma już wypracowany swój własny, trudny do pomylenia z innymi, styl. W Liberty Liberty kreska jest schludna i po prostu ładna. Projekty postaci są przemyślane, mamy seme* przystojniaka, a uke to prawdziwy słodziak. Większość akcji odbywa się w pomieszczeniach, gdzie tła są zrobione dobrze, nie ma pustych pół, jak to się czasami zdarza. Ogólnie kreskę oceniam bardzo wysoko, mi przypadła do gustu. Chociaż, żeby za bardzo nie wychwalać, przyznam, że rumieńce Itaru czasem wyglądały jakby biedny chłopak miał co najmniej czterdzieści stopni gorączki. Ale prócz tego jest bardzo dobrze.
A jeśli już jesteśmy przy stronie wizualnej to może napiszę coś o polskim wydaniu, które również prezentuje dobry poziom. Wydanie nie posiada obwoluty. Ogólnie nie ma co się rozpisywać, ponieważ jak pisałam przed chwilą wszystko wypadło dobrze, ale muszą wspomnieć o małych błędach w samym tłumaczeniu, a raczej jego wykonaniu. Zdarzały się zniknięcia znaków interpunkcyjnych czy powtórzenia słów. Ale nadal są to praktycznie nic nieznaczące błędy, które w żaden sposób nie przeszkadzają w czytaniu.
Ostatecznie Liberty Liberty wspominam bardzo pozytywnie. Czyta się szybko, ale to nie znaczy, że nie zostaje w pamięci. Z ręką na sercu przyznaje, że sama już trzy razy sięgałam po tę mangę i za każdym razem bawiłam się równie dobrze co pierwszy raz. Komu polecam? Z pewnością osobom, które lubują się w tym gatunku, a jeszcze nie zapoznały się z tą historią. Ale poza tym polecam tym, którzy chcą sprawdzić "z czym to się je". Liberty Liberty jest idealną pozycją, żeby zapoznać się z boys love.
Subskrybuj:
Posty (Atom)